1. Sansara (8:12)
2. Tusan Homichi Tuvota (9:03)
3. Sunken Bell (2:29)
4. And who’s the God now?!… (10:25)
5. Indukted (6:51)
6. Aemaet (8:25)
7. Nemesis Voices (6:19)
8. Ninth Wave (11:32)
Rok wydania: 2009
Wydawca: Mystic
Indukti to zespół, który nie należy do kapel rozpieszczających swoich
fanów. Na następcę S.U.S.A.R. przyszło czekać cztery lata, ale jak mówi
Pismo „błogosławieni cierpliwi…” nowy album, zatytułowany Idmen za
sprawą Mystic Production jest już dostępny na rynku.
Muzyka, która znalazła się na drugim w dyskografii wydawnictwie zespołu,
to porcja muzyki, która przypadnie do gustu osobom otwartym na wszelkie
nietypowe dźwięki. Nie boją się albumów, na których obok delikatności
pojawiają się szalone tempa i psychodeliczne fragmenty. Ten album to
prawdziwy kociołek, który bulgota sobie nad ogniskiem i co jakiś czas
wyda z siebie groźnie dźwięki. Idmen składa się 8 kompozycji, w tym 5
instrumentalnych. To płyta, na której główną role odgrywa klimat. Wiele
tu plemiennych brzmień nadających wydawnictwu specyficznego posmaku.
Prawdziwym szaleństwem są partie perkusji, które w niektórych
fragmentach przyprawiają o zawrót głowy swą intensywnością i
karkołomnością. Od otwierającego Sansara po ostatni Ninth Wave, słuchacz
jest wciągany w ten dźwiękowy kociołek i trudno się z niego wyrwać.
Kolejne kompozycje porażają swą intensywnością i bogactwem. Nie brakuje
ciężkich gitar, którym wtórują skrzypce czy od czasu do czasu dźwięki
gitary akustycznej. W trzech utworach pojawiają się wokaliści: Nils
Frykdahl (Tusan Homichi Tuvota), Maciek Taff (And who’s the God
now?!…) oraz Michael Luginbuehl (Nemesis Voices). Niesamowite wrażenie
sprawiają dwaj pierwsi. Frykdahl swym natchnionym głosem, niczym
indiański szaman, prowadzi słuchacza przez swoją opowieść (będącą
legendą plemienia Hopi) a gdy ryknie, to jego growle niemal rozsadzają
głośniki. Maciej Taff to osoba, której walory głosowe opisywałem już
wielokrotnie, po prostu kunszt i niesamowita charyzma! Nieco słabiej
wypada Michael Luginbuehl, co nie oznacza, że utwór, w którym zaśpiewał
jakoś znacząco na tym stracił. Instrumentalne utwory to pełne pasji i
szaleństwa dźwiękowe bomby. Psychodela, metal, rock, indiański folk, to
wszystko miesza się tu i kotłuje tworząc album, który nie ma litości dla
mniej odpornego słuchacza.
Indukti to zespół, który w swojej muzyce nie boi się niczego, niektóre
partie potrafią wręcz odrzucać swym chorym, brutalnym klimatem, by po
chwili znów nęcić słuchacza spokojniejszymi, choć wciąż niespokojnym i
trzymającymi w napięciu dźwiękami. Nie jest to płyta łatwa. Nawet po
kilku przesłuchaniach ciągle można odnaleźć na niej coś nowego. To album
wymagający, ale czyż właśnie takich wydawnictw nie słucha się najlepiej
i nie pozostają w pamięci najdłużej?
8,5/10
Piotr Michalski