1. Genotype of a Murderer
2. Addicted to Brutality
3. Embodiment of Internal Corruption
4. Bloodlust
5. Consumed by Anhedonia
6. Skull Trepanation
7. Whine of Conceit
8. Violence Escalation
9. Keratoprosthesis
Rok wydania: 2017
Wydawca: Sliptrick Records
https://www.facebook.com/pg/indignityofficial/
Nadszedł czas na zdrową dawkę łomotu. Czas najwyższy, gdyż wiele go
upłynęło odkąd „Realm of Dissociation” wpadł w moje ręce, a uszom mym
dał się we znaki. No, ale do rzeczy.
Wspomniane wyżej wydawnictwo to debiutancki album rybnickiego ansamblu,
dzięki któremu pojawili się na muzycznych salonach jako Indignity. Już
na wstępie zwraca uwagę rewelacyjną oprawą graficzną, gdzie abstrakcyjny
front okładki zestawiony z jej nieco komiksowym wnętrzem robi naprawdę
dość przyjemne wrażenie. Wszystko to, podane w zmyślnie dobranej palecie
barw z dużą dozą czerni i czerwieni, prezentuje się ładnie i
niebanalnie. Całość dopełnia ledwie czytelne oldschoolowe logo zespołu,
charakterem przypominajęce (stare) logotypy chociażby Immolation,
Malevolent Creation, czy Sinister. Łukasz Pach/Pachu Desing świetnie się
spisał. Niezaprzeczalnie ma fach w rękach, co pokazuje też nowy dzieło
Hostii, ale o tym innym odcinku recenzyjnego serialu.
Umiejętności nie można też odmówić i samemu zespołowi, dzięki któremu
słuchacza raczy pół godziny srogiego materiału. Składa się na niego
dziewięć udanych kompozycji o sporym impecie, a można je pokrótce opisać
w następujący sposób: brutalny death metal z technicznym zacięciem i
niewielkim, ale zauważalnym grindowym posmakiem. Zresztą już tytuły
poszczególnych utworów zdradzają z jakim klimatem przyjdzie się mierzyć –
tak samo przyjemnym jak dłubanie kijem w oku. Doskonale obrazują go
również pierwsze chwile „Genotype of a Murderer”. Dwie minuty
instrumentalnej eskalacji napięcia rodem z piekła filmowego horroru, po
której następuje erupcja właściwej treści. Wysokoenergetycznej i
przygniatającej niczym tornister pierwszoklasisty, a przede wszystkim
doskonale brzmiącej.
Płyta nie jest specjalnie zróżnicowana pod względem aranżacyjnym i nie
należy spodziewać się gatunkowego miksu, ale nudą wcale nie wieje. To
bardzo dobrze zagrana, sprawdzona formuła trochę na wzór amerykańskiej
sceny. Jest ostro i dynamiczne, a odpowiednio częste i niewymuszone
zmiany tempa powodują, że nawet szybsze partie nie wydają się bezmyślną
galopadą. Instrumentalnie też nic nie wybija się przed szereg i
wzajemnie nie zakłóca, przez co debiut rybniczan odbiera się całkiem
przyjemnie. Duża też w tym zasługa wspomnianego wyżej klarownego i
soczystego brzemienia, pozbawionego sztucznych zabiegów, mających
sprawiać i potęgować piwniczny, brudny tudzież undergroundowy wydźwięk
albumu. Na szczęście obyło się bez takich efektów.
„Realm of Dissociation” można śmiało chwalić i polecać, jako album bez
wątpienia udany. Mocny, solidny, o nienagannej prezencji, zarówno
wizualnej jak i dźwiękowej. Słuchając go, gdzieś w odmętach umysłu
przypominał mi o Derranged czy Six Feet Under. Choć nie jest to
dokładnie to samo, zwolennikom takiego grania powinien jednak przypaść
do gustu.
Na koniec warto dodać, że płyta wydana jest w formie tzw. papercase’u o
gładkiej i błyszczącej fakturze, dzięki czemu na jego powierzchni nie
widać irytujących odcisków palców. Mała rzecz, a cieszy.
8/10