1. Take This Life (3:35)
2. Leeches (2:55)
3. Reflect the Storm (4:16)
4. Dead End (3:22)
5. Scream (3:12)
6. Come Clarity (4:15)
7. Vacuum (3:39)
8. Pacing Death’s Trail (3:00)
9. Crawl Through Knives (4:02)
10. Versus Terminus (3:18)
11. Our Infinite Struggle (3:46)
12. Vanishing Light (3:14)
13. Your Bedtime Story Is Scaring Everyone (5:25)
Rok wydania: 2006
Wydawnictwo: Nuclear Blast
http://www.inflames.com/
Płodząc swoje ósme dziecię, panowie z In Flames zrzekli się, iż tym
razem czas na krok wstecz, na przypomnienie fanom, za co pokochali ich
muzykę w latach dziewięćdziesiątych – czas na melodic death metal, rzecz
jasna. Bo dwa ostatnie dokonania prędzej nazwalibyśmy alternatywnym
metalem o stricte metalcore’owej formule – „grzejemy i drzemy mordę w
zwrotce, odpoczywamy w refrenie”. Jednak etykietowanie muzyki, albo jej
wartościowanie na podstawie – o zgrozo! – tychże etykietek to oznaka
pewnej niedojrzałości, dlatego trudno mi sobie wyobrazić (choć
chciałbym) minę ludzi, którzy kupili „Come Clarity” (ignorując
wcześniejszy przeciek w Internecie), włożyli płytę do odtwarzacza i
zostali zmiażdżeni szaleńczym, ciętym riffem „Take This Life” (do dziś
chyba najbardziej rozpoznawalnej kompozycji In Flames, możliwej do
„odpykania” chociażby w „Guitar Hero”). Bo, Panie i Panowie, kury
znoszącej złote jajka nie da się tak łatwo ukatrupić, a nie wszystkie
obietnice warto spełniać.
Po przeanalizowaniu twórczości Szwedzów mogę śmiało stwierdzić, że
świetny artwork „Come Clarity” kryje dokładnie to, czego można by się
było spodziewać dwa lata wcześniej po „Soundtrack to Your Escape”.
Zapowiadany „powrót do korzeni” skończył się na kilku (wcale nie tak
wyśmienitych) harmoniach gitarowych, częstszych solówkach i ograniczeniu
elektronicznych fundamentów kompozycji, ale o „tamtym” brzmieniu,
„tamtym” klimacie można zapomnieć. To wciąż cholernie brutalna muzyka na
dwudziestopierwszowiecznych dopalaczach, w której o prawdziwej melodii
przypominają wyłącznie refreny. I OK, bo nie po to była im ta cała
rewolucja, aby teraz odgrywać syna marnotrawnego przed bazą słuchaczy
(zdominowanych przecież i tak przez zwolenników „nowego” In Flames).
Jednak podczas gdy poprzedni album był antyprzebojowy i trudny, to „Come
Clarity” nazwalibyśmy – nieco złośliwie – jego przeciwieństwem.
Na boskiej konsoli obsługi In Flames, o ile przyjmiemy takie urządzonko w
ogóle do świadomości, w dół pociągnięto wajchy odpowiadające za
duszność muzyki i udział w niej klawiszy, w górę zaś popchnięto kolejno
„przystępność” oraz „przebojowość”. Jaki z tego wyszedł koktail – łatwo
zgadnąć, o ile zna się założenia „alternatywnej” formuły metalowego
świata Szwedów. Kompozycje ryją beret, po prostu. Pęd, chwytliwe
refreny, mosiężna moc i rozwrzeszczany Fridén miotają słuchaczem po
ścianach pokoju niczym szmacianą lalką. To najostrzejsze dokonanie w ich
dorobku. Ucierpiała szczerość przekazu, ucierpiała wiarygodność. Za
ścianą hałasu nie kryje się tak naprawdę nic. Więc póki od muzyki
oczekujemy przede wszystkim energii, „Come Clarity” spełni niejedno
oczekiwanie. Starych wyjadaczy In Flames (cóż – przynajmniej tę ich
część, która nie uciekła z pokładu) zniechęcić może nachalna
„amerykańskość”, dopracowanie refrenów w takim stopniu, aby zdobyły
listy przebojów. Nie dziwota zatem, że album zadebiutował na pierwszym
miejscu szwedzkiego zestawienia, pojawił się wśród „Billboardzistów”,
zgarnął Grammi (szwedzki odpowiednik znanej nagrody) i do dziś opchnięty
został w liczbie bliskiej połowie miliona egzemplarzy. I nic w tym nie
zmieni moja opinia, że to najsłabszy z trzech „rewolucyjnych” krążków.
Ze spisu utworów najłatwiej wyróżnić trzy tytuły: „Takie This Life”, bo…
to „Take This Life”, tytułową balladę „Come Clarity”, pieszczącą uszy
akustycznymi gitarami i bliżej nieokreślony „Your Bedtime Story Is
Scaring Everyone”, wobec którego mam ogromny żal, że nie zakończyło
poprzedniego albumu. Pasowałby tam jak ulał, z tymi poszarpanymi
audycjami radiowymi w tle i przerażająco smutnym podkładem toczącym się
powoli przez kilka minut. Reszta utworów (w liczbie dziesięciu) mniej
lub bardziej wyrywa z kapci standardową techniką. Czy to maszerujący jak
faszystowski oddział „Scream”, czy okraszone damskim wokalem „Reflect
the Storm” (po raz trzeci w historii zespołu), czy to „Crawl Through
Knives” z niemal skocznym riffem. Żaden nie zawodzi. Po prostu mało
który tak naprawdę, naprawdę rozpala.
Ósme dzieło Szwedów nie połączyło „starego” z „nowym”, nie zmieniło zbyt
wiele w już-nie-tak-rewolucyjnym (bo obejmującym przecież trzy płyty)
stylu muzyki. Wyciągnęło za to z niego wszystko, co w metalu chwytliwe i
puściła tak przemyślany produkt na rynek (zdobywając fortunę). Dobrze
się sprawdza jako swoiste podsumowanie ostatnich dokonań In Flames przed
kolejnymi, nadchodzącymi wielkimi krokami zmianami. I nie wytknąłbym
nikomu, że je lubi, broń Boże. Jednak patrząc holistycznie, „Come
Clarity” wnosi bodaj najmniej do rozpasionego CV grupy Strömblada. Ja do
niego nie wracam już tak często.
6/10
Adam Piechota