1. F(r)iend (3:27)
2. The Quiet Place (3:45)
3. Dead Alone (3:43)
4. Touch of Red (4:13)
5. Like You Better Dead (3:23)
6. My Sweet Shadow (4:39)
7. Evil in the Closet (4:02)
8. In Search for I (3:23)
9. Borders and Shading (4:22)
10. Superhero of the Computer Rage (4:01)
11. Dial 595-Escape (3:48)
12. Bottled (3:06)
13. Discover Me Like Emptiness (bonus) (4:17)
Rok wydania: 2004
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.inflames.com/
Te kilka lat, okres zmiany stylu i porzucenia szwedzkich korzeni,
przyniosło In Flames nie tylko wielkie fale krytyki. To również moment
przebicia się do ścisłej światowej czołówki muzyki metalowej, początek
przeogromnej popularności. Niemało do tego stanu rzeczy wniosła siódma
płyta grupy, w której coraz mniej zaczynało znaczyć nazwisko Strömblad –
„Soundtrack to Your Escape”. Wbrew pozorom, chłopakom jeszcze całkiem
daleko było do grania – jak to się mówi – komercyjnego, nawet jeżeli
krążek sprzedał się w ponad stu tysiącach egzemplarzy. Och, wręcz
przeciwnie.
To najtrudniejsze dzieło In Flames. Najtrudniejsze do ogarnięcia,
rozróżnienia, zrozumienia i osobistej interpretacji. Zarówno w sferze
muzycznej, jak i przesłaniu lirycznym – wiele przeszkód stanie na drodze
słuchacza, zanim spokojnie powie: „Już kumam”. Szwedzka formuła, tak
dalece przewartościowana na „Reroute to Remain”, idzie o krok dalej.
Utworom odebrano gitarowe kanty na rzecz częstej ściany dźwięku, dzięki
czemu pierwszy plan zdominowała elektronika – szaleńcza,
quasi-dyskotetowa, chłodna i – przede wszystkim – pasjonująca.
Słowo-klucz. Kompozycje zlewają się w istnie nowofalowy kompot,
początkowo cholernie podobne, nieatrakcyjne, ale wciąż, jakimś dziwnym
sposobem, magnetyczne. Brnie się dalej, słucha ponownie, raz jeszcze,
jeszcze i znów. Żabi rzekot Fridéna odkrywa powoli pokłady melodii
(zawartej, jak łatwo się domyślić, głównie w refrenach), ta zaś, do pary
z niesamowitym użyciem elektroniki, uzależnia. To, co na początku
błędnie nazwałem nieróżnorodnością, jawi się po czasie jako diabelska
spójność. Pod kontrowersyjną skorupą dostrzegamy ogromny skarbiec
emocji. Przykryty samoświadomością czy też ironią smutek. Mijają
tygodnie, a skomplikowana sktruktura „Soundtrack to Your Escape” odkrywa
wszystkie karty, niczym powtarzana trzeci lub czwarty raz książka. I
nasze brzydkie kaczątko zaczyna niespodziewanie błyszczeć.
Nie dziwi mnie niechęć do tego wydawnictwa, nie dziwią wzruszające słowa
pochwały. Przy tak daleko idącej ambicji zespół z pewnością liczył się
nawet z najbardziej mieszanym odbiorem. Nie powiedziałbym też, że ktoś,
komu ten album, mimo wielokrotnego przesłuchania, nie może uderzyć do
głowy, nie potrafi „odpowiednio” słuchać. Są pewne rodzaje przekazu i
emocji, które nie trafią do wszystkich. Ale zapewniam, że jeżeli
przeszedłeś w życiu przez wiele gówna, zagłębienie się w sens „Ścieżki
dźwiękowej” przypomina spojrzenie w pęknięte lustro. Uczucie
sadystycznego katharsis. Nie wierzę, aby te teksty powstały z przymusu –
ot, mamy fajne melodyjki, napiszmy pseudogłębokie linijki, żeby
dzieciaki miały się czym podniecać. Anders wyciągnął wiele brudu z
własnego życia, pozbył się go właśnie tutaj. „Save yourself, don’t end
up zero”, zdaje się głosić motto. Uciekaj, bo czasem to jedyne, co może
Cię uratować.
Nie padły żadne tytuły jeszcze, czyż nie? Bo i trudno coś wyróżnić,
oprócz tych mniej udanych rzeczy (coś w pierwszej połowie płyty zgrzyta,
bodaj „Dead Alone” albo „Touch of Red”) i absolutnie perfekcyjnej
ballady (sic! Wspominałem, że będą się już takie tworki pojawiać w
twórczości Szwedów), „Evil in the Closet”. Większość kompozycji trzyma
jeden, bardzo wysoki poziom, pieszcząc uszy bezwzględną brutalnością,
chłodnym klimatem i zakleszczającymi się w pamięci refrenami. Każdy
znajdzie tutaj inne szczyty, więc bardziej zachęcam do samodzielnego
decydowania.
Gdy planowałem ten ogromny cykl tekstów, byłem niemal pewny, że siódme
dzieło In Flames skrytykuję. Wiele tygodni „katowania się” (słusznego,
bo tylko w ten sposób potrafię wyciągać z materiału potrzebne
doświadczenie) muzyką pokazało, iż tak naprawdę wiedziałem o niej
wyjątkowo niewiele. Pozory rozmyły się w powietrzu, a prywatny ranking
ulubionych płyt wywinął orła. O „Soundtrack to Your Escape” napisałem
wyjątkowo osobiście, więc już wiesz, drogi Czytelniku, że album ten,
właściwie na przekór, bardzo szanuję. Uważam go za najlepszy twór tej
„generacji” Szwedów, czyli trzech płyt nie sygnowanych logiem,
zrywających z dorobkiem lat dziewięćdziesiątych. Na przekór też,
specjalnie, nie polecam. Bo to duże ryzyko.
8/10
Adam Piechota