IN FLAMES – 2001 – The Tokyo Showdown

In Flames - Tokyo Showdown

1.Bullet Ride
2.Embody the Invisible
3.Jotun
4.Food for the Gods
5.Moonshield
6.Clayman
7.Swim
8.Behind Space
9.Only for the Weak
10.Gyroscope
11.Scorn
12.Ordinary Story
13.Pinball Map
14.Colony
15.Episode 666

Rok wydania: 2001
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.inflames.com/


Melodic death metal na topie w wielkiej części dzięki nim. Wspólna trasa z Dream Theater, Slipknot i Testament. Ameryka i Japonia odwiedzone. Armia fanów u stóp. Nic dziwnego, że w takim momencie In Flames wydaje album koncertowy, podsumowujący niejako całą dotychczasową karierę zespołu. Niewykluczone, iż wiedzieli, jak daleko zajdą zmiany podczas nagrywania kolejnego dzieła, wiedzieli, że ogromną część wyznawców utracą na zawsze. Pewnym jest za to, że zarejestrowane w Tokyo koncerciwo w pełni oddaje moc Szwedów, jest uczciwym testamentem dla gatunku, który współutworzyli, jednak…

Nie mam bladego pojęcia, dla kogo było ostatecznie przeznaczone. Piętnaście zawartych tu utworów to swoisty „the best of”, najbardziej żelazne hity In Flames, wymieszane ze sobą na kształt niebezpiecznego dla umysłu drinka, umiejętnie żonglujące albumami (na dobrą sprawę zabrakło jedynie czegoś z „Subterranean”), choć zagrane wyjątkowo rzemieślniczo – nie uświadczymy nawet najmniejszych zmian w aranżacjach, a wszelkie atrakcje ograniczono do rytmicznego skandowania publiki. Tylko że taką kompilację może stworzyć każdy dysponujący IQ szympansa i komputerem z nagrywarką. Zastanawiam się zatem, co nie-kolekcjonera popchnie do poszukiwań kopii „The Tokyo Showdown”. Być może chęć sprawdzenia, jak w partiach śpiewanych poradzi sobie Fridén? Odpowiedź brzmi: tak sobie. Czy też próba zanalizowania melodeathowego brzmienia na scenie? Duet Strömblad i Gelotte spisują się świetnie, między bajki można włożyć tezę, iż gatunek ten traci swój urok poprzez sceniczne ograniczenia, na przykład zbyt mały skład (przecież na płytach często słyszymy ewidentnie nie dwie, a trzy ścieżki gitar). W niektórych utworach brakuje znanych podkładów, w innych elektronika brutalnie wręcz wybija się na pierwszy plan (vide otwarcie „Only for the Weak”), choć, jak już wspominałem, In Flames nigdy nie „zniżyło się” do zatrudnienia klawiszowca.

Z tego typu wydawnictwami live jest jeden problem – spisałyby się świetnie w wersji DVD, oglądane z kuflem piwa w wygodnym fotelu. Ale gdy ograniczają się do zapisu audio, znane na wylot kompozycje nie grzeją, tylko ziębią. Co prawda In Flames wyda w przyszłości („przyszłości” z punktu widzenia mojego cyklu, czyli w roku 2005) DVD, jednak będzie to już zupełnie inny, poruszający się daleko od granic melodic death metalu zespół. „The Tokyo Showdown” polecić można tym fanom In Flames, którzy dążą do wypełnienia swojej muzycznej półki wszystkim, co tylko związane z ich ulubionymi wymiataczami. Lub lubiącym niewymyślne wydawnictwa live. Ja na tokijskim koncercie Szwedów wolałbym BYĆ. Płyty do szczęścia nie potrzebuję, choć – należy przyznać – to rzecz przyzwoita.

5/10

Adam Piechota

Dodaj komentarz