1. Moonshield
2. The Jester’s Dance
3. Artifacts of the Black Rain
4. Graveland
5. Lord Hypnos
6. Dead Eternity
7. The Jester Race
8. December Flower
9. Wayfaerer
10. Dead God in Me
Rok wydania: 1995
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.inflames.com/
To był ostatni gwizdek na skompletowanie składu grupy. Słuchacze byli
już zainteresowani „tym całym In Flames”, kontrakt pozwalał na
rozwinięcie skrzydeł w studiu, pojawiła się możliwość współpracy z
producentem. Jesper Strömblad nie miał ochoty szukać daleko,
zaproponował współpracę pierwszemu wokaliście Dark Tranquillity,
Andersowi Fridénowi (zespoły dokonały niejako zamiany głosów po
debiutanckich albumach). Za perkusją zasiadł Björn Gelotte, który
zostanie z In Flames do dziś (co prawda jako gitarzysta), pełny skład
wparował do studia i już w roku 1996 światło dzienne ujrzał album…
„The Jester Race”. Jedna z ikon melodic death metalu, obok „The
Gallery” Dark Traquillity i „Slaughter of the Soul” At the Gates.
Dziesięć kompozycji o brzmieniu naprawdę wyjątkowym. Mamy tutaj nałożone
na gitarę rytmiczną podwójne sola, akustyczne breakdowny, kilka
delikatnych motywów klawiszowych (na kolana przed „Dead Eternity”!) i –
przede wszystkim – dziesiątki zapadających w pamięć melodii. Nie bez
znaczenia jest także wokalny debiut Fridéna, który z łatwością obala
poprzednich „krzykaczy” In Flames. Jego głos będzie zmieniać się przez
lata, tutaj brzmi złowieszczo i dość nisko (z każdym kolejnym krążkiem
będzie delikatnie podskakiwać na skali), ale świetnie komponuje się z
gitarowym szaleństwem. Anders nie umiał jeszcze na tyle angielskiego,
aby samodzielnie przetłumaczyć swoje teksty (porównujące człowieka do
błazna, którego głowa stanowić będzie od teraz maskotkę zespołu),
poprosił więc o pomoc Niklasa Sundina z Dark Traquillity – kolejne
skrzyżowanie się tych dwóch zespołów.
Melodie, melodie, melodie. Dotąd nigdy żadna muzyka podpisywana
słowami „death metal” nie brzmiała tak czadowo. Amatorzy gitary odnajdą
na „The Jester Race” swój Raj Utracony. Solówki wyskakują dosłownie
zewsząd, wielokrotnie zmieniając tempo całych utworów (przyspieszenie w
„Artifacts of the Black Rain” lub pompatyczne zwolnienie „Lord Hypnos”)
oraz ich nastrój (radosny, nieco folkowy motyw w „Wayfaerer”); brzmią
rewelacyjnie i uwierz, drogi Czytelniku, będziesz dla nich powtarzać
album wiele, wiele razy, wciąż odkrywając coś ciekawego. Stara Gwardia
In Flames do dziś uważa, że jakiekolwiek zmiany tego stylu, które
później nastąpią, wyszły zespołowi na niekorzyść, niektórzy nawet
wypinają się odwłokiem na tak zwane „nowe In Flames”, krzycząc, że
chłopaki „sprzedali się” muzyce komercyjnej.
Świetny album. Przemyślany, kompletny, sycący i rewolucyjny jak na
swoje czasy. Koniec poszukiwań Jespera Strömblada, a zarazem początek
nowej ery rodzącej się legendy ciężkiej muzyki. Wyzwaniem było się
„przestawić” na wyznawaną ówcześnie przez In Flames filozofię, ale – gdy
połknąłem haczyk – rozpłynąłem się niczym kostka masełka na rozgrzanej
do czerwoności patelni.
Nie znasz? Czas naprawić ten błąd i uzupełnić swoją wiedzę.
8,5/10
Adam Piechota