1. Stand Ablaze (4:33)
2. Everdying (4:23)
3. Subterranean (5:46)
4. Timeless (1:46)
5. Biosphere (5:07)
Rok wydania: 1994
Wydawnictwo: Wrong Again
http://www.inflames.com/
Jesper Strömblad nie próżnował. Gdy na świat przyszło pierwsze, być może
niezbyt chwalebne dziecko In Flames, zespół, wzbogacony o studyjnych
pałkerów (wierzyć lub nie – wszystkie partie perkusji na „Lunar Strain”
nagrał sam lider), Daniela Erlandssona i Andersa Jivarpa, przygotowywał
następne wydawnictwo – minialbum „Subterranean”. Wciąż nie było w
składzie wokalisty, więc gościnnie do studia zawitał Henke Forss,
krzykacz szwedzkiego zespołu blackenedowego Dawn (śmieszna nazwa
gatunku, czyż nie? Łączy on cechy death i black metalu – Szatan na
100%). Sesje zakończono w zimie roku 1994, album, okraszony fatalną
okładką, wydano kilka miesięcy później i…
Zrobiło się o In Flames głośno. Właśnie to wydawnictwo zwróciło na
zespół oczy szwedzkiego podziemia i kilka spojrzeń panów w garniturkach,
doprowadzając tym samym do kontraktu z Nuclear Blast. Słychać wyraźnie,
że Jesper coraz odważniej eksploruje granice Lądów Melodii.
„Subterranean” (kilka powtórzeń na głos wystarczy do ogarnięcia tytułu,
zapewniam) nie boi się klawiszy, które usłyszymy w „Stand Ablaze” i
kompozycji tytułowej. Zespół złamał w ten sposób po raz pierwszy jedną z
żelaznych zasad death metalu (pomijam bardzo nieudolny motyw klawiszowy
w „Behind Space” z debiutu). Nie poszły też na marne folkowe zapędy
„Lunar Strain”, akustyczny motyw upiększy codę „Everdying” i stworzy z
„Timeless” przyjemne interludium. Lepsze są aranżacje, utwory nie nudzą
jak poprzednio, każdy ma wyróżniające motywy (nagły, szalony galop gitar
w „Stand Ablaze” wymiata!). Poprawie uległo również brzmienie. Mówiąc
wprost – In Flames zaczyna nabierać własnego charakteru i szlifuje
elementy, które już rok później stworzą pierwszy prawdziwy krążek –
jedną z ikon melodic death metalu.
Trudno jednak zrozumieć podejście do sprawy wokalu. Żaden zespół nie
może istnieć bez „swojego” głosu. Forss „wyrzygał się” zdecydowanie
lepiej niż Mikael Stanne na debiucie, ale wiadomym było, że do In Flames
nie dołączy. Któż mógł wtedy przewidywać, że idealny wokal spaceruje
dosłownie kilka przecznic dalej i to on połączy idealnie wszystkie
kawałki tej nietypowej układanki. Jako ciekawostkę można podać panujące w
Sieci przekonanie, że tak „emo”, jak na „Subterranean”, w tekstach In
Flames nie było już nigdy. Sam zaśmiałem się pod nosem, gdy odkryłem, że
Forss, wrzeszcząc jak pacjent szpitalu psychiatrycznego, mówi tak
naprawdę do swojej modelowej kochanki: „Mój kręgosłup drży przy każdym
dotknięciu twoich ust, moja blada cera rozpala się do czerwoności przy
naszym pocałunku”. Tak się wyznaje miłość w stylu prawdziwego
deathmetalowca!
Podsumowując, „Subterranean” zawiera dwadzieścia minut materiału
lepszego od „Lunar Strain” pod każdym możliwym względem. Stawia ostatnie
fundamenty pod narodziny prawdziwego In Flames, dlatego poznanie
omawianego minialbumu, choć absolutnie nieobowiązkowe, może pozytywnie
zaskoczyć. Szkoda, że tak krótko i że pięć kompozycji nigdy nie znalazło
większego domku.
6,5/10
Adam Piechota