1. Troja
2. Kompas zur Sonne
3. Lügenpack
4. Gogiya
5. Salva Nos
6. Schenk nochmal ein
7. Saigon und Bagdad
8. Narrenschniff
9. Wer kann segeln ohne Wind
10. Reiht euch ein ihr Lumpen
11. Biersegen
12. Wintermärchen
Rok Wydania: 2020
Wydawca: Universal Music
http://www.inextremo.de
Swego czasu nieco znużony jednostajnym metalowym łomotem postanowiłem
poszukać czegoś nieco innego. Czegoś, co oczywiście brzmiałoby metalowo,
ale i równocześnie posiadałoby pierwiastek muzyki dawnej, renesansowej.
Pojęcie „folk metal” czy „pagan metal” w ogóle w Polsce nie było znane,
a i sam Internet dopiero się rozwijał, dlatego wyszukiwanie zespołów
wykonujących taką muzykę było znacznie utrudnione. Wujek „G” oraz Ciocia
„Y” nie posiadali jeszcze takich mocy, aby wejść do każdego okna na
świecie. Na szczęście udało mi się jednak znaleźć stronę, która była
poświęcona epoce średniowiecza, warowniom, bractwom rycerskim i, co
ważne, muzyce inspirowanej tą epoką. Istniało tam wówczas także
niemieckie radio, które w znaczący sposób pomogło mi w poszukiwaniach;
to tam odnalazłem trzy (dla mnie najciekawsze) grupy interesującego mnie
nurtu: Corvus Corax, Tanzwut (poboczny projekt Corvus Corax, który z
czasem stał się regularnym, niezależnym zespołem) oraz In Extremo. Ta
ostatnia, nawet po wielu już latach w dalszym ciągu jest w Polsce dość
słabo znana (jeden z zapowiadanych koncertów nie doszedł do skutku z
powodu kiepskiej sprzedaży biletów). Można to właśnie nadrobić,
zapoznając się z jej najnowszym albumem, zatytułowanym „Kompass zur
Sonne”. Przyznaję, że miałem duże oczekiwania wobec tej płyty, ponieważ
poprzedni („Quid Pro Quo”) pomimo zaproszonych gości – jak chociażby
Hansi Kürsch – nie wydawał mi się na tyle dobry, by się nad nim
zatrzymać na dłużej, zwyczajnie czegoś w nim brakowało. Czas zatem
sprawdzić co nowego i ciekawego do powiedzenia maja panowie z In
Extremo: Das Letzte Einhorn (śpiew, cytra, darbuka, gitara) Flex Der
Biegsame (dudy irlandzkie i niemieckie, szałamaja, flet, lira korbowa),
Die Lutter (gitara basowa), Dr. Pymonte (dudy, szałamaja, flet, harfa,
cymbały), Yellow Pfeiffer (dudy, nyckelharpa, flet, szałamaja), Van
Lange (gitara, cytra) oraz Specki T.D. (perkusja).
Rozpoczynamy od rozpędzającego basu, do którego po chwili dołącza
nyckelharpa i szybciutko rozpoczyna się „Troja”. Nieco sabatonowo brzmią
klawisze podczas zwrotki, ale refren już klasycznie „inextremowy”. Jest
melodia, bardzo dobrze zagrana gitara, no i dudy. Nie brakuje tu
charakterystycznych cymbałów w kształcie siedmioramiennej gwiazdy. Ani
trochę dłużna nie pozostaje tu gitara elektryczna, która jeszcze
bardziej dorzuca do ognia. Bardzo dobrze słucha się chóralnego grania
dud oraz efektowej gitary w tle, która przy okazji imituje pędzącą po
torach przedwojenną lokomotywę. Co ważne wokal też jest tu idealny,
słychać, że Micha jest w formie i doskonale wchodzi we wszystkie swoje
rejestry.
Dwójka to numer tytułowy, a więc „Kompass zur Sonne”. Tu z kolei
rozpoczynamy od dud, by za chwilę przejść do ciężkiej gitary, która im
wtóruje. Warto zwrócić uwagę na świetną sekcję rytmiczną, zarówno bas,
jak i perkusję. Cała moc jednak skierowana jest na refren, który jest
żywszy i można powiedzieć, że brzmi nawet weselej, o wiele bardziej
melodyjnie niż zwrotka. Cały czas słychać także bardzo dobrą pracę
instrumentów dmuchanych. Mam nadzieję, że utwór dostanie dodatkowych
skrzydeł podczas koncertów – pod koniec, gdy gitara dochodzi do sola
numer nagle bowiem się kończy. Szkoda, że nie dano jej możliwości
rozwinięcia, ale i tak nie jest źle.
Właściwie ten album powinien zaczynać się od numeru trzy – „Lügenpack”. A
więc jeszcze raz świetne dudy na początku, jednak całą robotę robi tu
kapitalny wokal, świetna gitara i jeszcze lepsza perkusja. Jest wręcz
metalowo, a dudy i perkusyjne ozdobniki jeszcze bardziej windują ten
numer wśród moich ulubionych kawałków INEX. Nie ma tu mowy o ani jednej
zbędnej nucie, nawet jeśli dochodzi do lekkiego spowolnienia tempa. Jest
wybornie!
A chwilę później będzie jeszcze wyborniej, bo oto pojawia się pierwszy
gość na płycie: na scenę wkracza znany z zespołu Ruskaja Georgij
Alexandrowitsch Makazaria. Pomaga wykonać inextremową wersję gruzińskiej
melodii ludowej „Gogiya”. Rozpoczynamy zatem od gruzińsko-rosyjsko
brzmiącej cytry, bałałajki, a potem jest już niemal punkowo, ale także i
z odpowiednim przytupem. Ależ tam energii i mocy! Georgij oczywiście
dostaje kilka linijek do zaśpiewania i robi to świetnie, zarówno w
zwrotce, jak i partiach chórków. W utworze wymieszano tyle różnych
klimatów, że brzmi on niemal kosmicznie, ale noga sama tupie, głos razem
zespołem nawołuje, a głowa sama kręci się jak w młynku. Dawno już nie
słyszałem tak świetnej energii w tym zespole. Brawo! Za nami dwa
zdecydowanie najlepsze kawałki na płycie.
Następny w kolejce jest znów genialny: „Salva Nos”. Znałem ten numer
wcześniej z trochę „ugrzecznionej” wersji czeskiego zespołu wokalistek z
Braagas. Nie przypuszczałem jednak, że z tej na wskroś średniowiecznej
kompozycji można wydobyć tak potężną hard rockową nutę. A więc
rozpoczynamy nieco klasycznie, motywem zagranym na flecie, by następnie
przejść w ciężką gitarę i dudy. Gdzieś w tle słychać nowoczesne
klawisze. Ale refren śpiewany już po niemal „po bożemu”, czyli
inextremowo, po łacinie i na metalowo (ach, te riffy!). Rewelacyjnie
brzmi druga część numeru: jest tu i chórek męski, i harfa klawiszowa,
świetny bas, no i gitara. A wszystko to spięte mocną gitarą, podwójną
stopą perkusji i dudami. Jakże miło posłuchać powrotu do tego, do czego
zespół mnie przyzwyczaił i co zawsze sprawdzało się na koncertach.
Pierwszą część albumu zamyka „Schenk nochmal ein”. Tu z kolei mamy
ładnie zaprezentowane dudy irlandzkie i nieco lżejszą gitarę. Niskiemu
wokalowi przecudnie dogrywa nyckelharpa i cymbały. Numer sam w sobie
jest w założeniu balladą, chociaż oczywiście na swój inextremowy sposób
(patrz/słuchaj „Ave Maria”). Dzieje się tu trochę, jest chóralne
śpiewanie, ale przede wszystkim mile dla ucha brzmią tu dudy i cymbały.
Wokal też całkiem nieźle daje sobie radę. Z pewnością będzie to miłe
wytchnienie od „gogijowania” podczas występów na żywo.
Stronę B krążka otwiera niezwykle przeszywający swoim tekstem „Saigon
und Bagdad”. A czego możemy się spodziewać od strony muzycznej? Przede
wszystkim niezwykle buntowniczej gry gitary. Są tu także oczywiście
instrumenty dmuchane, ale całość brzmi bardzo nowocześnie. Niemal
dyskotekowo i, trzeba przyznać, dość dziwnie. Bardzo połamany i nie do
końca mi pasujący do całości numer, który od strony muzycznej brzmi
trochę jak odrzut z poprzedniej płyty i ogólnie jest bez większego
pomysłu – tak czy inaczej posiada przekonywający tekst.
Numer osiem na albumie to „Narrenschiff”.Już od pierwszych sekund
słychać, że będzie tu pysznie, czego powodem jest ciężki riff oraz
zmyślna druga gitara. Świetną robotę robi tu złowroga perkusja, która
bije jak biczem. Refren zaś jest rockowy, bardzo melodyjny. W tle gdzieś
przygrywają cymbałki, a środek wieńczą szałamaje. Tego właśnie mi
brakowało na poprzednim albumie: radości z grania, mocy, skoczności i
wyważonej ciężkości gitar, ale i przede wszystkim chóralnych zaśpiewów,
które prowokują do wspólnej zabawy z zespołem.
Do wykonania następnej kompozycji zespół zaprasza jeszcze jednego
gościa. ”Wer kann segeln ohne Wind” odśpiewane jest w towarzystwie
niejakiego Johana Hegga, który na co dzień udziela się wokalnie w Amon
Amarth. Warto przypomnieć, że całkiem niedawno jeden z utworów Amon
Amarth („Twilight of the Thunder God”) doczekał się bardzo dobrej
„średniowiecznej” wersji w wykonaniu Corvus Corax. Tym razem jednak
Johan wraz z In Extremo prezentują swoją wersję pewnej szwedzkiej
melodii ludowej. Początek jest dość klasyczny: nostalgiczne cymbały,
które przeszywają do szpiku kości. Później jest już powiedziałbym
wikingowo-piracko. Jest ciężko, zarówno za sprawą gitary, jak i wokalu
Michy i Johana. W przerywnikach między zwrotkami słychać najróżniejsze
instrumenty dmuchane, włącznie z dudami irlandzkimi. Całość jest dość
dziwna i specyficzna, nijak mająca się do nostalgicznej balladowej
szanty, niemniej można uznać ją za ciekawostkę i pochwalić zespół za to,
że poszukuje melodii danych epok i światów.
„Reiht euch ein ihr Lumpen” to dużo weselsza kompozycja, która
rozpoczyna od trombitów. Numer kojarzy mi się trochę z dokonaniami tak
grup jak Die Ärzte czy (zwłaszcza) Die Toten Hosen. Jest skocznie,
rockowo, ale jakoś bez większego pomysłu.
Dlatego pozwolę sobie szybko przeskoczyć do numeru jedenaście:
„Biersegen”. Micha niczym Mongoł lub tybetański mnich dość długo frazuje
swój gardłowy zaśpiew, a to wszystko przy przeszywającej grze harfy
klawiszowej lub liry korbowej. Później jest jeszcze ciekawiej, bo oto
bowiem muzycy chwytają za gitarę i szałamaje. Zanim jednak maszyna ruszy
znów po torach, warto zwrócić uwagę na rozpędzającą całość perkusję.
Ach, to wspólne wibrujące zakończenie frazy! Refren zaś to już jest
bajka, aż znów chce się szaleć razem z zespołem na żywo. Podczas
„szepczącego” fragmentu warto wsłuchać się, jak fajnie smyczek szarpie
struny. Natomiast druga część numeru to jest mistrzostwo świata. Powoli
rozpędzające się dudy i te bębny, które wraz z perkusją współtworzą
całość, i rzecz jasna wokalnie nadawanie rytmu. Kolejna bardzo dobra
kompozycja.
Album kończymy „Wintermärchen”. I znów jest przepięknie: cytra, a gdzieś
w oddali śpiewają ptaki. Wokalista sprawia wrażenie minstrela, który
gdzieś pod jakąś warownią próbuje swoją pieśnią zaciekawić gawiedź. Z
czasem dochodzą do głosu stare jak świat instrumenty: lira, cymbały i
inne, o nazwach których człowiek nie ma pojęcia. Słuchając można
oczekiwać, że kompozycja jakoś ciekawie się rozwinie. Ale to, w jaki
sposób ona się rozwija powoduje, że człowiekowi szczęka opada na ziemię.
Jest potężnie, podniośle, dostojnie, jakby traktem kroczył król. Jest
przepięknie. Gitary i dudy razem, do nich dołącza reszta zespołu, by w
fenomenalny sposób zakończyć ten album.
Co tu dużo mówić: chyba nie bez powodu na okładce „Kompass zur Sonne”
pojawił się pociąg, bo In Extremo wrócił na właściwe tory i stworzył
bardzo dobry, przemyślany, rockowy i melodyjny album. Panowie nie idą na
łatwiznę, choć mogliby, bo muzyka, którą tworzą jest bardzo chwytliwa i
miejscami bardzo skoczna. Tak czy inaczej ich nowy album to jeden z
kandydatów do płyty roku.
8,5/10
Mariusz Fabin