1. Burning Times
2. Melancholy (Holy Martyr)
3. Disciples of the Lie
4. Watching Over Me
5. Stand Alone
6. Consequences
7. My Own Savior
8. Reaping Stone
9. 1776
10. Blessed Are You
11. Prophecy
12. Birth of the Wicked
13. The Coming Curse
Rok wydania: 1998
Wydawca: Century Media
http://www.icedearth.com
Odejście Matthew Barlowa z Iced Earth było dla mnie ogromnym ciosem.
Iced Earth bez tego niezwykle charyzmatycznego wokalisty traci wiele.
Matt moim zdaniem to po prostu najlepszy metalowy śpiewak jakiego
kiedykolwiek nosiła ziemia. Marzę więc o tym aby jeszcze kiedyś usłyszeć
go śpiewającego, nawet już niekoniecznie w Iced Earth. Na szczęście
współpraca Jona Schaffera i Barlowa zaowocowała wydaniem kilku
niezwykłych albumów. Jednemu z nich, a mianowicie Something Wicked This
Way Comes chciałbym przyjrzeć się tutaj nieco bliżej.
Album wydany w 1998 roku to szóste muzyczne dziecko spłodzone przez Jona
Schaffera pod szyldem Iced Earth. Poprzedni album z premierowym
materiałem czyli Dark Saga (później wydany Days of Purgatory to starsze
nagrania z nowym wokalem) poprzeczkę zawiesił niezwykle wysoko. Ten
koncept album o znanej z komiksów postaci Spawna to dzieło absolutnie
genialne i godne najwyższych ocen. W związku z tym oczekiwania pod
adresem kolejnej płyty Iced Earth były ogromne.
Zaczyna się potężnym Burning Times z galopującą perkusją i szalonym
śpiewem Barlowa. Kolejnym numerem jest balladowy Melancholy w którym
emocje zdecydowanie porywają w całej rozciągłości. W takiej formule
(delikatna zwrotka, potężny refren i emocjonalny tekst – tutaj
traktujący o śmierci Chrystusa) Iced Earth pokazuje swoje najlepsze
atuty (vide I Died For You z Dark Sagi). Na tym albumie w podobnej
konwencji utrzymany mamy również czwarty z kolei Watching Over Me
opowiadający o tragicznej śmierci przyjaciela Schaffera. Te dwie
metalowe ballady dzieli mocarny Disciples Of The Lie. Kolejnym utworem
jest szybki i energiczny Stand Alone, a po nim następuje kolejny numer w
balladowo-metalowej konwencji a mianowicie Consequences. Po nim mamy
bardzo trashowy My Own Savior i dostojnie kroczący Reaping Stone w
którym Schaffer nieco zmienia swój styl gry. Jest to o tyle ciekawe, że
Jon wypracował na przestrzeni lat swój charakterystyczny sposób gry na
gitarze i zwykł trzymać się go bardzo kurczowo. Dla wielu jest to
podstawowy zarzut po stronie Iced Earth. Faktycznie niektórych momentami
monotonia w grze Schaffera może nużyć, ja na szczęście się do nich nie
zaliczam. Kolejne utwory to instrumentalny 1776 i następna pół-ballada
Blessed Are You.
I can see clearly now, a painful vision indeed
An attack on hallowed ground, from high above
Alien to us, the species known as man
A serious threat, in the eyes of the Elder
Tak rozpoczyna się trylogia Something Wicked która zamyka płytę. Trzeba
przyznać że historia ta jest bardzo ciekawa. Myślę że to nie miejsce aby
ją tutaj bliżej przedstawiać gdyż mógłbym niepotrzebnie spłycić całe
przedsięwzięcie. Tym bardziej, że stała się przyczółkiem do powstania
dwóch późniejszych płyt Iced Earth (Framing Armageddon oraz The Crucible
of Man) które historię inwazji ludzi na ziemię i seta Abominae
rozwijają. To przy okazji recenzji tych albumów należało by coś więcej
napisać, wszak Something Wicked This Way Comes jest koncept albumem
tylko w dwudziestu kilku procentach. Trzy ostatnie numery zarówno w
warstwie tekstowej jak i przede wszystkim muzycznej przenoszą nas w
świat wykreowany przez Schaffera. Urzekają one epickością, mocą i
emocjami. Z tego świata ja wcale nie chcę odchodzić, jednak ku memu
zmartwieniu po utworze The Coming Curse płyta się kończy.
Iced Earth zawsze potrafił zrównoważyć proporcje pomiędzy epickością,
subtelnością i mocą. Na tle innych power metalowych zespołów (zdaję
sobie sprawę ze to szufladkowanie jest niesprawiedliwe, ale jakoś
określić to trzeba) zespół Jona Schaffera może tu uchodzić za wzór.
Często w przypadku innych kapel zbyt epickie podejście do muzyki odbija
się na energii. Przy cięższych z kolei próbach często cierpi na tym
melodia. Iced Earth na albumie Something Wicked This Way Comes idealnie
wyważył te wartości i nagrał album z wszech miar udany.
Opis płyty którego dokonałem powyżej nie nastarcza dużych trudności.
Najtrudniej jednak opisać coś co nie tylko na tej płycie ale ogólnie w
muzyce dla mnie liczy się najbardziej, a mianowicie emocje. Być może
jest to objaw patologiczny, ale w chwilach gdy Barlow śpiewa „Look at the pain around me, This is what I cry for” (Melancholy)
dzieje się ze mną coś dziwnego. Ja po prostu czuję jakbym był w tym
utworze i jak by on oplatał mnie ze wszystkich stron. Takie uczucie
towarzyszy zresztą całej genialnej płycie Something Wicked This Way
Comes. Te emocje są prawdziwe, czyste i porywające. Myślę że
niebagatelną rolę odgrywa w tym wszystkim osoba stojąca za mikrofonem.
Matt Barlow miał coś czego współczesnym wokalistom często brakuje. On
cały był w utworze, on z nim współistniał i tego nie sposób przecenić.
Poza tym ma niezwykły głos, który momentami potrafi doprowadzić do
płaczu wynikającego ze wzruszenia. Barlow dla mnie mógłby wyśpiewać
polską ustawę o bateriach i akumulatorach i tak byłbym wniebowzięty.
Matt błagam wróć! Co do oceny płyty – dycha bez dwóch zdań, ale czy jest
to najlepsze dzieło Iced Earth? Może kiedyś będę mógł na to
kategorycznie odpowiedzieć, na razie jest na równi z Dark Sagą.
10/10
Piotr Bargieł