1. The Show Is Over
2. Going Down
3. Queen Of The Mean
4. Blue Whisper
5. What Else
6. It’s Not Enough
7. Feather
8. Mr & Mrs Sunshine
9. Sometimes
10. Requiem
Data wydania: 2017
Wydawca: Iceberg Music
Wizerunek góry lodowej, jest w pewnym sensie dobrą nazwą, na określenie
muzycznego kształtu debiutanckiej płyty paryskiego kwintetu. Nie chodzi
mi o to, że jest to muzyka zimna. Wprost przeciwnie, wyjątkowo gorąca
właśnie, ale przecież góry lodowe odłączają się od lądolodu na skutek
ocieplenia. W rzeczy samej chodzi o kształt owej materii. Góry lodowe
potrafią przybierać różnorakie formy. Z jednej strony mogą być wzniosłe
i strome, z drugiej zaś zdecydowanie mniej strzeliste, wręcz łagodne.
Na dodatek nie wiadomo, jakie kształty czają się pod wodą, po której
dryfują? Muzyka Paryżan również potrafi przybierać wielorakie kształty,
mieszając ze sobą elementy rocka, jazzu, soulu, funky, bluesa, rock
& rolla, nieco ostrzejszego fusion, a nawet gospel. Wszystko jednak
współgra ze sobą, tworząc spójną, muzyczną bryłę. Sami muzycy swój
monolit chętnie określają mianem „power soulu”.
Powłoką która sprawia, że nasza muzyczna góra lodowa tak błyszczy, jest
bez wątpienia głos belgijsko-francuskiej wokalistki Mathilde Borsoni.
Klimat jaki kreuje swoim śpiewem, prowokuje mnie, do przytoczenia
przeróżnych analogii: Sam Brown, Diana Krall, Amy Winehouse, Beth
Hart… Wokal jasnowłosej Mathildy, otulony jest jazzującymi klawiszami
(Lorenzo Liuzzi), przepełnioną funkową aurą sekcją rytmiczną (Georges
Dessaux – bas, Arnaud Bichon – perkusja) ) i okraszony, rockową
pikanterią gitary (Eliott Stoltz)). Na dodatek, nader często do głosu
dochodzą dęciaki. Praktycznie każda kompozycja ma nieco inne
zabarwienie.
Pierwszy numer, nosi przewrotnie tytuł „The Show Is Over”, to bardzo
energetyczny fragment, prawdziwa fuzja rocka i jazzu , w drugiej połowie
klimat zmienia się o 180 stopni , to jakby zupełnie inny klimat,
bardziej wzniosły i sentymentalny zarazem, w końcówce energia która
zapoczątkowała tą szalona jazdę powraca. „Going Down”, zdecydowanie
spokojniejszy, bardziej piosenkowy z soulową otoczką, i specyficznym
klimatem, który tworzą tutaj instrumenty dęte, oraz ta niesamowita
solówka w końcówce… „Blue Whisper”, to bardzo klimatyczny
bluesowo-jazzowy fragment. Można sobie wyobrazić, że jesteśmy w
przyciemnionym, zadymionym jazzowym klubie, pełnym aromatu koniaku i
kawy. „Co jeszcze”? Dużo wysmakowanego jazzu znajdziemy w „What Else”.
Dęciakami naszpikowana jest natomiast kompozycja „It’s Not Enough”.
Najwięcej funky znalazło się, w bardzo nośnym „Feather”, z obłędnym
saksofonem w tle. Najbardziej zanurzony w blues rockowej aurze, jest
natomiast, jeden z moich subiektywnych faworytów – „Sometimes”. Wiadomo
– najbardziej rozbudowany strukturalnie.. Album wieńczy monumentalne,
tytułowe „Requiem”, z partiami chóru (Ensemble Claudio Monteverdi Di
Venezia” pod dyrekcją Massimo Piani).
Na tej płycie każdy numer przynosi więc nieco inny rodzaj emocji. Dużo
tutaj subtelnego klimatu, który idzie jednak w parze z iskrzącą energią.
Stare przysłowie wszak mówi: „kobieta zmienną jest”. Muzyka Icebergs,
przejawia właśnie taki…kobiecy dualizm.
Chciało by się powiedzieć, płyń góro lodowa płyń… i tylko nam nie topniej!
7,5/10
Marek Toma