HUGHES, STEVE – 2015 – Tales From The Silent Ocean

Hughes, Steve - 2015 - Tales From The Silent Ocean

1. Will We Ever Be Free (9:42)
2. 50/50 Zone (1:11)
3. Tapestry of Change (13:55)
4. One Day (1:50)
5. Secretly She Still Loves Him (1:09)
6. The Days Without You (1:56)
7. Gonna Make It (1:24)
8. Free Fall (2:42)
9. Sunshine Willow (16:01)
10. Willow’s Lament (3:23)
11. Goodbye My Love (2:01)

Rok wydania: 2015
Wydawca: Festival Music
http://www.stevehughesmusic.co.uk


Przez szesnaście lat (1991-2007) był perkusistą w Big Big Train, w 2004 współtworzył grupę Kino, przez cztery lata (1994-1998) koncertował z The Enid a do tego uczestniczył w całej masie wszelkiej maści projektów. W końcu przyszedł czas na album solowy! O kim mowa? Bohaterem dzisiejszej recenzji jest Steve Hughes i jego krążek „Tales From The Silent Ocean”.

Debiutancki album Steve’a to koncept album opowiadający historię pisarza/dziennikarza, który wierzy, iż dzięki swojej ciężkiej pracy może zbawić świat. Po latach sukcesów i ekscentrycznego stylu życia zaczyna popadać w paranoje co zgubnie wpływa na jego życie i relacje z rodziną…

Temat dość ciężki a więc i muzyka nie jest w odbiorze najłatwiejsza. Płyta aż kipi pomysłami i wszelakiej maści smaczkami (głównie perkusyjnymi – ale czego oczekiwać po solowej płycie perkusisty). Utwory są wielowymiarowe i nie ma możliwości aby ogarnąć krążek już po dwóch, trzech przesłuchaniach. Mnogość rozwiązań aranżacyjnych, grono wokalistów (z Seanem Filkinsem na czele) powodują, że płyta jest trudna w odbiorze, ale jednocześnie niezwykle piękna (tu należy wspomnieć o wspaniałych partiach wokalnych gościnnie śpiewających tu pań, czyli Natashy Chomyn oraz Ezzy Anyi). Wybornie wypadają długaśnie partie instrumentalne, kiedy muzycy, wydaje się chwilami, improwizują, a muzyka płynie w nieznanym kierunku! Wiele tu skojarzeń z „Year Zero” Galahad, głownie za sprawą brzmień instrumentów klawiszowych, są też fragmenty przywodzące na myśl ostatni solowy album Filkinsa (i nie mam tu na myśli jedynie charakterystycznej barwy jego głosu). Wisienką na torcie są brzmienia skrzypiec, za które odpowiada nasz rodak – Maciej Żolnowski i który ze swej roli wywiązał się znakomicie!

Fani płyt niejednoznacznych powinni po nią sięgnąć bez chwili zastanowienia. „Tales From The Silent Ocean” to kawał porządnie zagranego progresywnego rocka, płyta która pomimo swej powierzchownej niedostępności okazuje się niezwykle interesująca i wciągająca… i tylko szkoda, ze tak dobry album ozdobiono tak koszmarną okładką…

8/10

Piotr Michalski

Dodaj komentarz