01. Corroded Cross
02. Heretic’s Last Dance
03. You Gonna Die
04. Holy Extortion
05. Home Rough Home
06. Black Parasites
07. Egodist
08. I Will Not Follow
09. Killed By Life [All Hail Lemmy]
10. Leatherface Kiss
11. War Puppets
12. Not Really A Christian Song
13. Karl’s Delicatessen
Rok wydania: 2018
Wydawca: Via Nocturna
https://www.facebook.com/hostiaband/
Tegoroczna aura wyjątkowo długo rozpieszczała nas swą łagodnością i
sporą ilością słońca, co nie sprzyjało łatwemu popadaniu w przesadną
melancholię czy najzwyklejszą jesienną deprechę. Komu jednak doskwiera
apatia i nuda dnia codziennego, a brazylijski serial już nie cieszy jak
kiedyś, temu proponuję coś, co wnet zdejmie z barków ciążące odium
marazmu. Słowem, coś, co w mig postawi na nogi, a i pozostałym też
przysporzy mnóstwo wyśmienitej zabawy. Tym panaceum jest właśnie Hostia.
Nowy zespół na rodzimej scenie, w sile czterech jegomości, którzy
nadmiar emocji i energii spożytkowali w wielce właściwy sposób, czego
efektem jest debiutancki album pod tym samym tytułem.
Podobnie jak w przypadku niedawno recenzowanego Indignity, tak i tutaj
ciekawa okładka wyszła spod ręki Łukasza Pacha, a na niej niegodni
kościelni hierarchowie o niewybrednych grymasach i mocno zniszczonej
aparycji. Cóż, nimbem świętości Hostia raczej pochwalić się nie może,
ale i tak ma powody do zadowolenia, chociażby w postaci rzeczonego
wydawnictwa.
Zespół stroni od ujawnienia danych personalnych, co obecnie nie jest
zabiegiem szczególnie rzadkim i wzbudzającym sensację. Pojawiają się
mniej lub bardziej uzasadnione pogłoski co do składu grupy, zwłaszcza,
jakoby na wokalu udzielał się wyżej wymieniony autor grafik zdobiących
płytę. Plotki plotkami, ale ważniejsze od „kto?” jest „jak?” się
prezentuje. Odpowiedź jest prosta: znakomicie. Niezwykle żywiołowo i
głośno. Konkretnie i na temat. Bez przestojów, wolnych temp i mdłych
akcentów. Bez poczucia męczącej i wydumanej kontrowersyjności,
połączonej z nudną muzyczną papką jak w przypadku Ghost. Bez dziwnych
satanistycznych wynaturzeń, nużących jękami i urojonymi męczarniami z
dna piekieł, jak ma to w zwyczaju wiele black metalowych kapel. Tu
wszystko jest w porządku.
Ogólnie rzecz ujmując, stylistykę Hostii określić można jako szeroko
rozumiany grindcore. To właściwe określenie, jednak zaznaczyć trzeba, że
nie jest to stricte jednolity materiał, który przez cały czas brzmi
dokładnie tak samo. Zawarta w nim mieszanka, a raczej dodatki różnych
stylów, są zauważalne, a dokładniejszym opisem zapewne będą tagi z
bandcampu grupy: „death metal, groove metal, metal, goregrind, grindcore, hardcore”.
Wszystko idealnie ze sobą wymieszane i podane w interesującej formie.
Nie znaczy to, że „Hostia” opiera się na zestawianiu kontrastów. Utwory
są mniej lub bardziej zróżnicowane, ale bez przesady – pasują do siebie,
płynnie przechodząc z jednego w kolejny. Nie ma tu podziału całości na
wyraźne, łączone na siłę części. Nie uświadczy się także eksplozji
pojedynczych hitów z dodatkiem zwykłych wypełniaczy, wydłużających czas
trwania albumu. Ostrzał jest zmasowany od początku do samego końca, a
wszystkie utwory równie dobre. Mimo to, warto wspomnieć o „Killed By
Life [All Hail Lemmy]”, czyli Motörhead w goregrindowej wersji oraz „Not
Really A Christian Song”, w którym zawołanie wokalisty przypomina
elvisowe „One for the money, two for the show (…)”. Hostia, to szybka
rozwałka w trzynastu błyskawicznych odsłonach, a każda z nich tłucze
twardo w łeb jak klasyczne rowerowe „OTB”. Z tym, proszę Państwa,
przychodzi się mierzyć słuchając niniejszego wydawnictwa.
Album jest całkiem przystępny w odbiorze i chłonie się go z łatwością.
Być może dlatego, że trwa zaledwie dwadzieścia jeden minut. Oczywiście
trzeba być zwolennikiem takich klimatów, bo dźwięki płynące z płyty nic a
nic nie przystają do spokoju niedzielnej sumy. Wprost przeciwnie, są
jak piekielny rock’n’roll. Poza pierwszymi piętnastoma sekundami atakują
i drażnią skutecznie, a co najważniejsze – nie irytują i nie
przeszkadzają, lecz sprawiają dużo przyjemności. To doskonale opracowany
materiał, o ”nader pobudliwym usposobieniu” jak pisał Poe. Rewelacyjnie
brzmi i wbrew jego niepokornemu charakterowi, tak samo dobrze się go
słucha.
9/10
Robert Cisło