HELLOWEEN – 2003 – Rabbit Don’t Come Easy

Helloween - 2003 - Rabbit Don't Come Easy

1. Just a Little Sign 04:26
2. Open Your Life 04:30
3. The Tune 05:37
4. Never Be a Star 04:12
5. Liar 04:56
6. Sun 4 the World 03:58
7. Don’t Stop Being Crazy 04:21
8. Do You Feel Good 04:24
9. Hell Was Made in Heaven 05:34
10. Back Against the Wall 05:46
11. Listen to the Flies 04:54
12. Nothing to Say 08:35

Rok wydania: 2003
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.helloween.org/


Chwilę po wydaniu mrocznego (jak na ten zespół) i ciepło przyjętego „The Dark Ride”, nad Helloween zawisły ciemne chmury. Grupa znalazła się w dyskomfortowej sytuacji po tym, jak jej szeregi uszczuplili gitarzysta Roland Grapow oraz bębniarz Uli Kusch. Sami przyznacie, że takie „niespodzianki” mogą pokiereszować plany, jak też przyspieszyć wykwit siwych włosów. No cóż, z perspektywy czasu można stwierdzić, że było to dobre posunięcie – w końcu dzięki temu mamy także Masterplan! Jednak wówczas wielu mogło myśleć, że to koniec Helloween. Oczywiście tak się nie stało, bo Dyniowaci nie dali za wygraną. Panowie przyjęli pod swoje skrzydła młodszego Saschę Gertnera (został do dziś) i ruszyli do przodu!

Nowy rozdział Helloween zainicjował „Rabbit Don’t Come Easy” album, który zapewne spędził sen z powiek wielu fanom. Było wiele obaw, czy twórcy legendarnego „Keeper Of The Seven Keys” w skrócie „dadzą radę”? Pieszczotliwie ochrzczony wśród sympatyków zespołu „króliczek” nie tylko dał radę, ale pokazał klasę. Udowodnił, że mimo problemów, zespół nie stracił formy i jest gotowy do dalszej gry. Do tego dochodzi szanowny Mikkey Dee! Dla zdeklarowanego fana King Diamonda informacja, że na kolejnej płycie Dyniowatych popuka legendarny pałkarz Króla, to było to… Poniekąd zamiast niego miał zagrać Mark Cross (w rezultacie słyszymy go jedynie w „Don’t Stop Being Crazy” i „Listen To The Flies”).

Pora wracać do meritum – i tak na początek z nicości wyłaniają się sukcesywnie przybierające na sile dźwięki wyśmienitego „Just a Little Sign” – kawałek osa. Cięte, szybkie riffy, gęste bębny i chwytliwe melodie, a do tego mocarny refren, który momentalnie przykleja się do nas niczym żebrak na dworcu. Gdzieś w połowie następuje „przerwa”, podczas której następują akcenty – Mikkey strzela werblowe serie. Robi się coraz to gęściej, a po chwili machina rusza z kopyta niczym politycy „do koryta”. Genialny „otwieracz” i za moment równie udany, choć wolniejszy „Open Your Life” o dość specyficznej atmosferze. Bardzo fajnie prezentuje się nagła żonglerka podziałami rytmicznymi.
Ciśnienie nie opada, a coraz gęstsze bębny nakręcają „The Tune” – numer jawiący się jaśniejszymi barwami i pogodniejszym klimatem, bardziej w starym stylu, co dobitnie podkreśla jego druga połowa. Kolejny „Never Be a Star” to wędrówka w nieco orientalne rejony muzyczne i również przysłowiowe zdjęcie nogi z gazu na zakręcie przed prostą, za którą można uznać cięższy „Liar” przywołujący na myśl mroczny „The Dark Ride”.
Egzotyki ciąg dalszy – bo co innego można pomyśleć słuchając „arabsko” brzmiącego „Sun 4 the World”.

No i nadeszła pora na nastrojowe dźwięki. W tej materii słyszmy „Don’t Stop Being Crazy” z akustycznymi zwrotkami i mocniejszymi refrenami. Przyjemna ballada bez popelinowych męczarni pościelowych. Natomiast chwilę później robi się dziwnie kosmicznie, czego powodem – przynajmniej z początku – jest „Do You Feel Good”, utwór pogodny i przyjemnie „jadący do przodu” w kierunku nadchodzącej eksplozji w postaci „Hell Was Made in Heaven”. Ten numer to istny hit i pokaz nieposkromionej helloweenowej energii – refren miód!

Po chwili mała konsternacja – wstęp „Back Against the Wall” to jakby zaginiony kawałek z pierwszych płyt King Diamonda. Jednak po chwili wszystko wraca do normy i Helloween serwuje kolejną porcję mroczniejszych. Kto w tym momencie poczuje się nieswojo, na pewno „Listen to the Flies” wyeliminuje owo specyficzne wrażenie. Ponownie możemy zakosztować szybkości, świetnych melodii, bogatych solówek i intensywnie zmieniających się motywów. Na koniec – przynajmniej ten oficjalny – Niemcy pozwalają sobie na więcej luzu. „Nothing to Say” to zupełnie inna para kaloszy – ewenement (na pewno nie tak specyficzny jak Anna Grodzka). To swego rodzaju humorystyczna wędrówka po różnych gatunkach muzycznych – taka miła niespodzianka na pożegnanie.
Szczęściarze i wierni fani cieszą się dłużej – na wersjach limitowanych znajdziemy dodatkowy „Far Away”. Nie jakiś odpad, ale kolejny zgrabny kawałek, którym nie pogardzi żaden sympatyk helloweenowej formuły. I niestety w tym momencie to już koniec.. no chyba, że ktoś ma krewnych w Japonii ;)))

Cóż więcej można powiedzieć? Ano tyle, że od premiery „Rabbit Don’t Come Easy” minęło już dziesięć lat i nawet teraz album broni się należycie, nie traci na sile. To jedna z moich ulubionych płyt Helloween, bardzo często po nią sięgam. Od początku trafiła w moje gusta i tak zostało do dziś. Płyta tryska powermetalową mocą na lewo i prawo. Kompozycje eksplodują paletami melodii, bogactwem pomysłów. …i jeszcze ten Mikky Dee – dolał oliwy do ognia porządnie potrząsając zespołem.. To jak jazda na nitro 🙂 .


Marcin Magiera

Dodaj komentarz