1. Deliberately Limited Preliminary Prelude In Z
2. Push
3. Falling Higher
4. Hey Lord!
5. Don’t Spit On My Mind
6. Revelation
7. Time
8. I Can
9. A Handful Of Pain
10. Lavdate Dominvm
11. Back On The Ground
12. Midnight Sun
Rok wydania: 1998
Castle Communications
http://www.helloween.org
To jest tak, że do niektórych płyt swoich ulubionych zespołów podchodzi się bezkrytycznie… (szczególnie do tych słabszych). Aczkolwiek nie mówię o tej płycie… tu chciałem naświetlić inne podejście. Czy znacie ten stan, jeśli album, który w chwili pojawienia się na rynku zrobił na nas piorunujące wrażenie, zaczynacie po latach analizować? A to przyrównując go do pozycji kolejnych w dyskografii, a to kręcąc nosem na pewne aspekty?
Dokładnie takie podejście towarzyszy mi odnośnie albumu „Better than Raw”. Kiedy został wydany… Pojawiłem się w sklepie w dniu premiery by zakupić go niezwłocznie. Niedługo potem zresztą podczas trasy promującej album – Helloween zawitał do katowickiego Spodka, supportując Black Sabbath… Nie muszę chyba dodawać kto dla mnie był daniem głównym tego wydarzenia?
Okładka odbiegała od tego do czego zespół nas przyzwyczaił, ale tak naprawdę, mimo że fani mogli mieć pewne oczekiwania odnoście kontynuacji wątku zakapturzonych postaci – zespół nigdy nie hołdował jednej konwencji zbyt długo. Kreskówkowa okładka jednym przypadła do gustu – innych zniesmaczyła, sama zawartość krążka jednak nie wzbudzała kontrowersji. Zestaw kawałków na „Better than raw” szokował (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) szczególnie otwarciem albumu. Rozbudowany orkiestralny wstępniak przechodził w utwór tak ostry, jakiego grupa jeszcze nigdy nie nagrała… („Push”). Nawet za czasów „Walls…”. Chóry w refrenie jawiły mi się wówczas niemal jak growle. Następnymi mocnymi punktami albumu są kawałki singlowe „Hej Lord” i „I can”… A na równi z nimi, a nawet nieco powyżej zawsze stawiałem heavy metalowy hymn „Falling higher”.
Płyta ma podobną konstrukcję do albumu poprzedniego. Zaczyna się szybko i z wykopem, a od połowy jest ciężej i poważniej. Zabrakło ballad, ale jest za to nieco refleksyjny „Time”… Jako ciekawostkę zawsze traktowałem wesołkowaty (w sumie) hymn pochwalny zaśpiewany po łacinie „Laudate dominum”. Cięższe kawałki jak „Revelation”, „A handful of pain” i „Midnight Sun” także należały do moich faworytów. Za to walcowaty „Don’t spit on my mind” i wspomniane „Time” oraz „Laudate Dominum” mogę postawić na przeciwnej stronie szali… Może nie to że ich nie lubię… ale lubię je zdecydowanie mniej od pozostałych.
Jak wspomniałem skłonność analizowania po latach zweryfikowała nieco pierwsze huraoptymistyczne wrażenia. A to wypatrywałem tu pierwszych symptomów zmiany stylistycznej która nastąpiła na płycie kolejnej, z drugiej strony zacząłem dzielić utwory na dwie grupy, coraz mniej traktując album jako całość… Sytuacji nie poprawiły tez wznowienia z bonustrackami, z których niektóre swobodnie mogły w moim odczuciu zastąpić kawałki regularne.
Sam się zacząłem zastanawiać, czy to właściwie jest recenzja pozytywna czy negatywna. Faktem jest, że jak już wspomniałem dla mnie „Better than Raw” to album szczególny, porządny, bardzo dobry. Pojawił się w szczególnych dla mnie czasach i słuchałem go setki razy, bez kręcenia nosem… Inna sprawa że czas pokazał że był schyłkiem pewnej ery… I może dlatego sięgając wstecz, pamięcią próbuję dorabiać do tego ideologię której nie było… W końcu po drodze do zmian był jeszcze album z coverami…
Piotr Spyra
No racyja, Dla mnie na Better than Raw skończył się „ten” Helloween, The Dark Ride to próba unowoczesnienia stylu, Rabbit to średnia próba powrotu do stylu a potem to już przeciętne powielanie samego siebie. A samo Better tan Raw ? Nie wiem czy obektywnie najlepsza ale na pewno moja ulubiona i ten Falling Higher. Niby nic specjalnego a wciąga jak cholera.