1. First Time
2. When The Sinner
3. I Don’t Wanna Cry No More
4. Crazy Cat
5. Giants
6. Windmill
7. Revolution Now
8. In The Night
9. Music
10. Step Out Of Hell
11. I Believe
12. Longing
Rok wydania: 1993
Wydawca: EMI
http://www.helloween.org
Równia pochyła
Pisać o płycie uważanej za najgorszą w dyskografii zespołu nie jest
łatwo, ale z drugiej strony o każdym albumie napisać coś trzeba. Gorzej,
gdy samemu się uważa, że płyta jest przeciętna, a jednak się ją lubi.
Paradoks? Być może, ale już sami muzycy wiedzieli przecież, co robią,
nazywając krążek „Chameleon”. W tym przypadku tytuł jest jak najbardziej
adekwatny do zamieszczonej na krążku treści.
Dla wiernych fanów praktycznie cała zawartość tego długograja (dosłownie
i w przenośni) musiała być co najmniej zaskoczeniem, a dosadniej mówiąc
– po prostu szokiem. Już dwa lata młodszy „Pink Bubbles Go Ape” pokazał
zmiany i poszukiwanie, czy może raczej gubienie ścieżki, ale dopiero
„Chameleon” odkrył, że zmiany będą dogłębne, jeśli nie fundamentalne.
Na czym zatem polegają te zmiany? Przede wszystkim Helloween przestał
być zespołem powermetalowym, przestał grać metal, którego podwaliny sam
stworzył. To już samo w sobie jest zaskakujące, a do tego dodać
oczywiście należy zmianę brzmienia i sposób tworzenia oraz komponowania
poszczególnych utworów. To krążek bardziej mainstreamowy, softmetalowy,
ba, ocierający się wręcz o glam metal. Tak naprawdę płyta ta w ogóle nie
powinna ukazać się pod nazwą Helloween, może wówczas nie pojawiałoby
się wokół niej tyle kontrowersji.
Czy na 12 utworów rzeczywiście wszystkie są do niczego? Nie, absolutnie,
niżej podpisany zaznaczył na wstępie, że lubi ten album, choć w miarę
obiektywnie musiał wyrazić kilka cierpkich słów. Na szczególne uznanie
zasługują nagrania najdłuższe (może z wyjątkiem „When The Sinner”):
znakomity mięsisty „Giants” – chyba najlepszy, dorównujący klasycznym
utworom Helloween; „Revolution Now” – grunge’owy klimat okraszony w
refrenie wokalem Kiskego do złudzenia przypominającym „Geoffa Tate’a z
Queensryche; „Music” – pozornie spokojny, z ciekawą grą na gitarze, a
także niezłymi orkiestracjami; oraz najdłuższy „I Believe” – bardzo
riffowi, rozbudowany, wielowątkowy, pełen napięcia, lekko momentami
kojarzący się z podniosłymi kompozycjami Scorpions.
Co poza tym? Power metalu jest tu tyle co (szalony) kot napłakał. Muzycy
serwują nam kilka łzawych, nijakich, przesłodzonych ballad w postaci „I
Don’t Wanna Cry No More”, „Windmill” czy „In The Night”. Do tego
dorzucili żart muzyczny w postaci kawałka „Crazy Cat”, w którym aż roi
się od instrumentów dętych, co samo w sobie nie jest bynajmniej minusem,
ale chyba niekoniecznie sprawdziło się w przypadku w miarę poważnego
zespołu metalowego. Choć przecież z drugiej strony przyjdzie jeszcze
kiedyś czas na flirt z reggae, ale to już temat na inną recenzję. Do
tego dorzućmy dość typowy opener „First Time”, który jeszcze od biedy
mógłby być bladym odpowiednikiem dawnych otwieraczy; „When The Sinner”
oparty raczej na instrumentach dętych niż gitarach; przebojowy i dość
energetyczny „Step Out Of Hell”; a na sam koniec bardzo ciekawą balladę
„Longing”, pełną orkiestrowego piękna i rozmachu.
Jedno trzeba zespołowi oddać: przez płytę przewija się mnóstwo naprawdę
ciekawych i melodyjnych solówek, nawet jeśli same utwory nie są czasami
zbyt frapujące, to gitarzyści okraszają te braki niezłymi popisami
solowymi.
Gdyby „Chameleon” zmienił kilka kolorów, a właściwie niektórych się
pozbył, to może powstałby z niego jeszcze jakiś w miarę interesujący
okaz. Wadą albumu jest też jego nadmierna długość. Myślę, że śmiało
można z niego wyrzucić kilka zwykłych wypełniaczy, co poprawiłoby jakość
całego wydawnictwa. Tak wygląda moja tracklista utworzona po odrzuceniu
kilku utworów. Dało nam to klasyczne 44 minuty muzyki zamiast rozdętych
71. Nie dostajemy bynajmniej w ten sposób płyty wybitnej, ale na pewno
ten układ utworów zasługuje już na większą uwagę.
01. First Time
02. Giants
03. Revolution Now
04. Music
05. Step Out Of Hell
06. I Believe
07. Longing
„Chameleon” okazał się być artystyczną i komercyjną porażką. Helloween
stanęli na krawędzi swojej własnej tożsamości, odrzucili wszystko to, co
sami wcześniej stworzyli, co ustanowili pewnym standardem. Jeśli
chcieli jeszcze wrócić na dawne ścieżki i spróbować nadać dyni właściwy
kształt, to czekały ich spore zmiany. O tym jednak w kolejnym odcinku,
zatytułowanym „Władca Pierścieni”.
5/10
Arkadiusz Cieślak