HELLOWEEN – 1985 – Helloween EP + Walls of Jericho

Helloween - 1985 - Helloween EP + Walls of Jericho

1. Starlight
2. Murderer
3. Warrior
4. Victim Of Fate
5. Cry For Freedom

6. Walls Of Jericho/Ride The Sky
7. Reptile
8. Guardians
9. Phantoms Of Death
10. Metal invaders
11. Gorgar
12. Heavy Metal (Is The Law)
13. How Many Tears
14. Judas

Wydawca: Noise
Rok wydania: 1985
http://www.helloween.org


Zawsze traktowałem EPkę Helloween i album Walls of Jericho jako jedno. Zresztą, jak żyję, nie widziałem na własne oczy albumu wydanego samodzielnie. Oczywiście oprócz sporadycznych wznowień widzianych gdzieś na aukcjach internetowych… Ale to jest tak jak z „Soundhouse tapes” Maidenow, czy ze Świętym Mikołajem. Podobno istnieją, ale znasz kogoś kto je widział naprawdę? Zresztą stylistycznie EPka nie odbiega od pełnego albumu, trudno więc dziwić się decyzji wydania tego materiału na jednym krążku, chyba też nie spotkałem nikogo, kto miałby zespołowi takie rozwiązanie za złe…

Dla mnie pierwszy Helloween to pozycja wyjątkowa, bowiem była to moja pierwsza płyta kompaktowa, zresztą zakupiona w dość niecodziennych okolicznościach (słuchacze Rock Area Show znają tą historię). Na jej wartość w moich oczach nie wpływa nawet fakt, że bardziej cenię zespół z czasów kiedy Hansen oddał pole za mikrofonem Michaelowi Kiske, ale nie uprzedzajmy faktów…

Czasem jest tak, że tych kultowych płyt, rzadko słuchamy. Nie wiem czy wystarczy nam świadomość ich posiadania, czy też nie dopuszczamy do siebie myśli, że są słabsze niż kolejne produkcje (patrz „Kill em all”). Jednak po latach wrzucamy taki krążek do odtwarzacza i odkrywamy go na nowo. Brzmi nieco inaczej w naszych uszach, na niektóre rozwiązania techniczne patrzymy z pobłażaniem, ale ileż tu werwy, polotu, a nawet imponujących motywów. Porywające solówki czy kapitalne riffowanie w korelacji ze słabszym brzmieniem, czy też jeszcze nieokrzesanym wokalem Hansena jest tu atutem i czymś co stanowi o wyjątkowości tego materiału.

W przypadku debiutu takie stwierdzenie często to czysta kurtuazja. Ale Helloween już tutaj zaprezentował charakterystyczne elementy (choćby w stylu prowadzenia gitar), które tak dyniogłowi, jak i Gamma Ray, stosują do dziś. I o ile faktycznie ten materiał jest jeszcze nieco surowy, to już wiele kawałków utrzymanych jest w stylu zespołu.

Zespół zaprezentował na debiucie szalone, może mniej melodyjne oblicze. Maniera wokalna Kaia Hansena bywała momentami żenująca, ale nie sposób odmówić mu pasji… Sam zresztą bez kompleksów zapędzał się z karkołomne „górki”.
Klawisze w tłach bywały nieco „kwadratowe”, zbyt proste, ale nie raziły, bowiem wplecione były dość subtelnie i wręcz umykały uwadze („Phantoms of Death”).
Jest to zarazem album na którym najbardziej słychać wpływy (choćby Maiden) w konstruowaniu utworów. Zaskakujące jest to, że już na tym etapie grupa poskładała tak złożone struktury, faktem jest że od estetyki swoich wzorców tu było im uciec najtrudniej.
Na uwagę zasługuje też wplecenie motywu z „W grocie króla gór” Griega, w utworze „Gorgar”. Jeśli dobrze pamiętam, później grupa niezbyt często pozwalała sobie na zapożyczenia (aczkolwiek „Revolution Now” wymiata).

Kolejny trick, na jaki można zwrócić uwagę to sekwencje solówek pary Weikath / Hansen. Często wygląda to tak, że najpierw jakiś świetny motyw zagrany jest w harmoniach przez obu panów, by następnie na zmianę każdy z nich z osobna zaprezentował jego rozwinięcie w nieco innych kierunkach (co również pozostało zespołowi do dzisiaj).

Warto też wspomnieć o dobrym zabiegu – umieszczeniu na albumie heavy metalowych hymnów – a co za tym idzie koncertowych pewniaków… „Metal Invaders” i „Heavy Metal is the Law”… Z tego patentu grupa skorzysta jeszcze wielokrotnie, aczkolwiek nie wprost (a przynajmniej spróbuje).

Debiutancki album dyniogłowych jest płytą szczególną. Chyba dlatego że kolejna płyta była o lata świetlne inna. Począwszy od zmian za mikrofonem, przez brzmienie, po budowanie utworów. Ale „Walls of Jericho” nie tylko jest wartym uwagi albumem ze względu na jego unikalność, czy… wybaczcie użycie tego terminu „kultowość”. Tak po prawdzie to świetne kompozycje. Uważam, że wiele zespołów, które później urosły do miana rockowych czy metalowych legend ma większe powody by wstydzić się swoich debiutów, czy patrzeć na nie przez palce. Helloween nie ma tego problemu. Jak u Hitchcocka, zaczęli od trzęsienia ziemi, a później napięcie tylko narastało.

Piotr Spyra

Dodaj komentarz