1. Truth or dare
2. Bitten by you
3. Pretty little liar
4. Promises
5. I wanna rock you
6. Speeding into slow
7. Somewhere
8. Keep out
9. Scream out to be heard
10. In your arms
Rok wydania: 2011
Wydawca: BLP MUSIC
Węgierska grupa Hard bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie swoim debiutem.
Paradoksalnie najmniej podobało mi się na tym albumie brzmienie, za
które był odpowiedzialny sławny Beau Hill. Kiedy dowiedziałem się, że do
zespołu dołączył Bjorn Lodin – byłem wniebowzięty – przecież
uwielbiałem go z płyt Baltimoore! Niestety kolejna płyta była dla mnie
kubłem zimnej wody. Materiał kompletnie do mnie nie trafił. W moich
oczach kulało brzmienie, a materiał kompletnie nie miał pazura…
dlatego też zanim sięgnąłem po nowy album, posłuchałem kilku utworów
strumieniowo. Efekt? Porażający. Ten album jest świetny!
Tym razem nie zabrakło fantastycznych melodii, ale i energii, którą ten
album aż kipi. Zadziorne, soczyste riffy i zdarty jak papier ścierny
głos Lodina tworzą mieszankę, która spodoba się każdemu miłośnikowi hard
rockowego grania. Do tego materiał nastraja słuchacza bardzo
optymistycznie. Chyba nikt, kto ma choćby odrobinę poczucia rytmu nie
usiedzi spokojnie na miejscu słuchając tej płyty. Rytmiczne tupanie,
machanie czupryną (jeśli ktoś akurat posiada), czy po prostu
podrygiwanie – to reakcja naturalna w przypadku obcowania z nowym
materiałem Hard.
Bardzo ważne – ballada „Somewhere” (a jakże jest i ballada – a nawet
dwie) nie jest przesłodzona, przez co nie psuje całokształtu. Rozpoczyna
się wyjątkowo spokojnie, ale później robi się głośniej i
intensywniej… mimo, że nie szybciej. Jej ozdobnikiem zaś jest
kapitalna melodyjna solówka. Nawet kiedy po solówce rozpoczynają się
pierwsze dźwięki powtarzanego refrenu – i już mamy podejrzenie, że oto
utwór się nie wybroni… wchodzą naprawdę fajne chórki, po czym utwór
się kończy, co wskazuje na godne podziwu poczucie umiaru.
Wieńczący album „In your arms” w zasadzie akustyczny ze śladami
orkiestry w tle, jest również utworem dość wysmakowanym – i mimo, że
skory jestem do wwiercania się w ballady i wynajdowaniu ich wad – ten
utwór kompletnie mnie nie razi… mimo, że jest słodki szczególnie w
drugiej połowie. Ale i tu sytuację ratuje solówka gitarowa – tym razem
akustyczna.
Bardzo cieszy, że na płycie oprócz prostych rockowych utworów, nie
zabrakło kilku bardziej rozbudowanych patentów, które dodają albumowi
pikanterii. Takie smaczki jak akustyczne motywy czy incydentalne użycie
hammondów, dodaje płycie nieco urozmaicenia. Co cenne jest szczególnie
pod koniec trwania albumu, gdzie tym trudniejsze może być utrzymanie
słuchacza w należytym skupieniu.
Czy zatem pokuszę się o ocenę maksymalną? Niestety czegoś zabrakło mi na
tej płycie. Owszem jest tu kilka motywów, zapadające w pamięć i które
można nucić pod nosem. Nie ma jednak godnych zapamiętania i
podśpiewywania refrenów. Przyznam, że mimo bardzo pozytywnego
nastawienia do materiału, żaden z refrenów nie zapadł mi na tyle w
pamięć, abym się złapał później na podśpiewywaniu go.
Takie predyspozycje mógłby mieć refren utworu „Truth or dare” – ale na miłość boską – kto spamięta taki tekst 🙂
Mamy więc do czynienia z bardzo porządnym albumem, solidnym, melodyjnym –
i co ważne niemonotonnym! Jestem też przekonany, że materiał nie straci
na wartości z upływem czasu, brakuje mu jednak nieco do oceny
maksymalnej (i abstrahuję już od kiepskiej okładki). Ech – gdyby chociaż
pojawił się jeden taki killer jak „Full speed ahead” z „Thought for
Food” – Baltimoore…
8,5/10
Piotr Spyra