HACKETT, STEVE – 1997 – Watcher of The Skies

HACKETT, STEVE - 1997 - Watcher of The Skies

1. Watcher of the Skies (Foxtrot)
2. Dance On A Volcano (A Tric of The Tail)
3. Valley Of The Kings (kompozycja własna)
4. Déja Vu (kompozycji Deja Vu, grupa Genesis nigdy nie nagrała, utwór nad którym Peter Gabriel pracował w 1973 roku.)
5. Firth of Fifth (Seeling England By The Pound)
6. For Absent Friends (Nursery Crime)
7. Your Own Special Way (Wind And Wuthering)
8. Fountain of Salmacis (Nursery Crime)
9. Waiting Room Only (The Lamb Lies Down On Broadway)
10. I Know What I Like (Seeling England By The Pound)
11. Los Endos (A Tric of The Tail)

Rok Wydania: 1997
Wydawca: Guardian Records / Reef Recordings


Jest jeden artysta którego cenię szczególnymi względami i szacunkiem. Jest to artysta po którego odejściu zespół Genesis nie był mi już tak bliski, oczywiście mam na myśli Stevea Hacketta. Jego solowa kariera jest przebogata, słowo kariera w tym względzie nabiera innego znaczenia, bowiem Steve Hackett tak naprawdę jest artystą niszowym, jest natomiast miodem dla uszu prawdziwych koneserów muzyki. Po odejściu z Genesis nagrał sporą ilość płyt solowych imał się na nich różnych konwencji: nagrywał płyty rockowe, a raczej artrockowe (Spectral Mornings, Defector, Darktown, To Watch The Storms, Wild Orchids), klasyczne, na gitarę akustyczną (Bay of Kings, Momentum), równie piękne jak te z bogatszym instrumentarium, płyty symfoniczne (A Midsummer Night’s Dream, Metamorpheus), a nawet bluesowe (Blues with a Feeling), jak również przedsięwzięcia z innymi muzykami, np. z drugim herosem artrockowej gitary Stevem Howem (GTR), lub z grającym na flecie bratem artysty (Sketches of Satie). Zdarzyły mu się również (co ludzkie) muzyczne potknięcia (Cured). Największym jego artystycznym, moim zdaniem była jednak płyta Darktown z 1999r., jest to płyta która należy do ścisłej czołówki moich ulubionych…
Lecz nie o tej płycie ma być ten wywód.

W oczekiwaniu na kolejny, mający zagrać w naszym kraju zespół zafascynowany twórczością Genesis a należący do robiących ostatnio furorę w muzycznym świecie coverbandów – zespół The Wath, sięgnąłem po płytę Hacketta na której zmierzył się na nowo z materiałem który współtworzył. W 1996 r. wydał płytę która jest jego osobistą artystyczną podróżą w czasie, nagrał płytę z coverami, chociaż w tym przypadku to chyba złe słowo, bowiem współtworzył tą muzykę, należało by raczej powiedzieć ze swoją osobistą interpretacją starych utworów Genesis. Z jakimi utworami zmierzył się po latach mój idol ?

Do realizacji tego retrospektywnego przedsięwzięcia zaprosił całą plejadę znakomitych artystów: John Wetton, Bill Bruford, Tony Levin ,Chester Thompson, Ian McDonald,Paul Carrack. Było by grzechem nie wymienić wszystkich: Colin Blunstone, Alphonso Johnson, John Hackett, Pino Palladino, Julian Colbeck, Aron Friendman, HugoDegenhardt, Nick Magnus, Will Bates. Dodatkowo nagrania wzbogaciła The Royal Philharmonic Orchestra.

Nowe aranżacje i subiektywne interpretacje tych dobrze nam znanych utworów sprawiły że rozbłysły one nowym blaskiem, Hackett tchnął w te stare kompozycje Genesis nowego ducha w sposób jaki tylko on potrafi. Nie będę opisywał poszczególnych utworów bo nie ma to najmniejszego sensu, powiem tylko że słuchając ich w nowych aranżacjach, nie sposób nie uronić łez wzruszenia. Wielkie dzięki i wielki szacunek dla Hacketta że zdobył się na to aby zmierzyć się z legendą której był składnikiem.
Wydaje mi się że wyszedł w pojedynku z tą legendą zwycięsko, nie jeden z tych utworów w jego wykonaniu po latach brzmi o niebo archanielsko od swych anielskich pierwowzorów.
Kiedy oglądałem zapis koncertu Hacketta „Once Above a Time” zdałem sobie sprawę dlaczego ich domniemana fuzja z Genesis byłą utopią, są to obecnie dwa odrębne światy którym przyświeca jedynie wspólny księżyc genesisowej spuścizny. Muszę stwierdzić fakt że panowie Collins, Rutherford, Banks są muzykami, doskonałymi muzykami, Steve Hackett w porównaniu z nimi jest po prostu artystą.

9/10

Marek Toma

Dodaj komentarz