H-ONE – 2016 – Cygne II

H-ONE - Cygne II

01. Salt War
02. Home
03. Pray For My Name
04. Mother
05. Headcharger
06. Moved Reasons
07. Black Cloud
08. Final Track

Rok wydania: 2016
Wydawca: –
https://www.facebook.com/honemusic/


Rodzeństwo działające wspólnie w jednym przedsięwzięciu to nie jest wyjątkowe i rzadkie zjawisko, nawet w branży muzycznej. Jak wielu przed nimi, tak i w tym przypadku, dwóch wzajemnie spokrewnionych dżentelmenów, Adrian i Alan, chcąc realizować swe pasje w 2005 roku założyli zespół o nazwie H-One. Warto wspomnieć, iż oprócz muzyki, braciom z Tuluzy leży na sercu dobro matki Ziemi i naturalnego środowiska, co przekłada się na ich twórczość artystyczną i w związku z powyższym, debiutancki album o dźwięcznym tytule „Cygne II” został wydany w papierowym digipacku, zamiast w plastikowego opakowania. Piękna i dopracowana oprawa graficzna dość dobrze koresponduje z zawartością płyty, ale można odnieść wrażenie, ze więcej w niej ekspresji niż w samej treści albumu, zaś tytułowy łabędź zieje ogniem na skutek katastrofy tankowca, a nie spalania diabelskiej siarki.

Muzyce H-One towarzyszy etykieta Southern French Metal, co w praktyce najłatwiej określić mianem szeroko rozumianego groove metalu. Umiejętnie wymieszany z elementami różnych gatunków metalu w łagodniejszym wydaniu i w nieśpiesznych tempach oraz dużą dozą melodii i szczyptą składników zupełnie nijakich. To wszystko okraszone jest krótkimi i prostymi tekstami i wokalem o manierze cierpiętnika ze ściśniętą krtanią. Muzyka na płycie ma dużo ciekawych i chwytliwych momentów i choć technicznie wszystko jest jak należy, to debiut Francuzów bynajmniej nie jest albumem odkrywczym i fajerwerków niestety brak. Mimo swej różnorodności „Cygne II” wydaje się albumem stosunkowo spokojnym w odbiorze, bez przesadnej ekspresji i furii zarówno w melodiach jak i wokalu. Owszem są utwory jak bardzo dynamiczny „Black Cloud” czy ciężki niczym walec „Home”, lecz jest też miejsce dla „Moved Reasons”, bardzo przyjemnej kompozycji o dość prostej aranżacji. Natomiast początek „Headcharger” luźno skojarzył mi się z pierwszymi chwilami acidowego „Blues Beatdown”, jednakże w wersji o wiele mniej zadziornej niż kompozycja krajanów. Jest też niespodzianka na koniec albumu w postaci niejako ukrytej w ostatnim numerze łagodnej piosenki, rozbrzmiewającej w minutę po ostatnich ciężkich taktach „Final Track”. O ile spokojny akustyczny akompaniament gitary jest bardzo przyjemny, to na czyste wokale w tej kompozycji lepiej spuścić zasłonę milczenia.

„Cygne II” to wydawnictwo, który można określić mianem „metal dla wszystkich”, niby z głębokim przesłaniem, ale bez szału.

6/10

Robert Cisło

Dodaj komentarz