01. Letting Go
02. Mr. Manson
03. Don’t Tread On Me
04. Fearless
05. Nothing To Say
06. Money For Nothing
07. Chances
08. Thrill Of The Chase
09. Big City
10. Last Of My Kind
Rok wydania: 2018
Wydawca: AFM Records
http://gusgofficial.com/
Działalność GUSa G. obserwuję bodaj od jego epizodu z kapelą DREAM EVIL,
następnie kilka krótszych przygód i całkiem niezłych płyt z MYSTIC
PROPHECY, czy NIGHTRAGE… no i FIREWIND, którego uwielbiam. Nie jestem
zwolennikiem gloryfikacji rozdziału z albumem OZZYgo, bo obawiam się że
jest to temat zamknięty. Szacun, jak najbardziej… ale skupiam się na
bieżącej działalności gitarzysty. Sięgam więc też po jego solowe płyty,
bywam na koncertach… można powiedzieć że jestem jego fanem.
Miałem pewne zastrzeżenia wobec poprzednich albumów solowych, ich formy.
Formuła projektu z kilkoma wokalistami odbierała przedsięwzięciom
spójność, aczkolwiek zauważałem za każdym razem chęć zainteresowania
swoją twórczością młodszych odbiorców. A to za sprawą zaproszenia do
współpracy artystów nieco bardziej mainstreemowych, czy też obracających
się w muzyce bardziej młodzieżowej. Tym razem sprawa ma się nieco
inaczej, mimo że za bębnami zasiadł perkusista EVANESCENCE.
„Fearless” to przede wszystkim album, na którym jest jeden wokalista.
Całość jest zatem bardziej spójna. Za mikrofonem stanął Dennis Ward,
który gra tutaj także na basie i produkuje album. Muszę powiedzieć że
jego wokalizy nie są mi obce, bo już lata temu zaskoczył mnie piastując
tą funkcję w grupie KHYMERA, trzeba przyznać że przez lata chłopina się
wyrobił. Nie przymierzając, jego matowy wokal oscyluje gdzieś w rejonach
Ronniego Attkinsa z PRETTY MAIDS. dzięki temu nadaje utworom
hardrockowego szlifu. Sama muzyka natomiast oscyluje na krawędzi
metalowego rzemiosła i hard rockowej werwy. Powiedziałbym nawet że
zawiera pewien bluesowo… grungowy posmak. Może i trudno to
wytłumaczyć, ale jeśli siedzicie w tej muzyce, przypomnijcie sobie
solowe płyty Johna Noruma czy Martyego Friedmana z pierwszej połowy lat
90-tych. Niby słychać w nich Garryego Moora, ale również pierwiastki
ówczesnej mody. Tak samo jest z nową płytą greckiego gitarzysty.
Szczególnie słychać to w kawałkach instrumentalnych. A przyznam że
zarówno kawałek tytułowy, jak i następny instrumental „Thrill of the
chase” należą do moich ulubionych. Obronną ręką panowie wyszli też ze
zmierzenia się z klasykiem. „Money for nothing” zostało zagrane ostrzej i
bardziej nowocześnie, tekst zresztą też przystosowano do naszych
czasów.
Wspomniane tu kawałki są jednak dopełnieniem tego co Gus i Dennis
stworzyli i zawarli w regularnych kawałkach. Słucha się ich wyśmienicie.
Mają singlowy potencjał i nie dziwota, że do promocji wybrano po prostu
dwa pierwsze. Płyta jest doskonale wyważona i świetnie jej się słucha.
Nie ma przesłodzenia ani przedawkowania jakieś formy. Ballada jest po
prostu fajna i nawet dwa instrumentale połechtały na tyle moje poczucie
estetyki że życzyłbym sobie ich więcej na kolejnym albumie.
Ta płyta jest porządna i to naprawdę fajny współczesny solowy album
gitarzysty. Nic nie stoi na przeszkodzie by za parę lat stał się
klasykiem. Może i żaden z utworów nie zdetronizował w moim prywatnym
rankingu „I am the Fire”, ale za to całość jest bardziej wyrównana.
8,5/10
Piotr Spyra