1. Sir Galahad
2. Mother mercy
3. Club 18-30
4. Dreaming for the inside
5. Melt
6. White Lily
7. Through the looking glass
8. Looking at the apple trees
9. Shrine
10. Legless in Gaza
11. Iceberg
12. Where there´s all of nothing
13. Sir Galahad
Rok wydania: 1994
Wydawca: Avalon Records
Zbliża się kolejna wizyta sir GALAHADA w naszym kraju. Jak zwykle w
takich przypadkach bywa, przed nadchodzącymi koncertami jakiejś grupy,
bardziej ochoczo sięgam po jej repertuar. Tak jest i tym razem. Moja
ręka machinalnie wędruje ku tej części muzycznej pułki gdzie zgromadzone
są srebrne krążki opatrzone nazwą Galahad.
Z pewnością większość prog-fanów bardzo dobrze zna ich dzieła,
szczególnie ten najnowsze. Z premedytacja sięgam więc po płytę raczej
mniej znaną, którą członkowie zespołu wydali pod nieco zmienionym
szyldem: GALAHAD ACUSTIC QUINTET. Jestem niezwykle szczęśliwy że pozycję
tą udało mi się „upolować” podczas ostatniej wizyty Galahada u nas,
pozycja tym cenniejsza że zdobią ją obecnie autografy muzyków.
Galahad Acustic Quintet – nazwa pod jakim została wydana ta pozycja,
mówi nam praktycznie czego możemy się spodziewać, jeżeli chodzi o jej
muzyczną zawartość. Utwory Galahad zagrane akustycznie. W rzeczy samej
tak jest, ale nie do końca. Powiedziałbym raczej prawie akustycznie, to
znaczy przy akompaniamencie keyboardów, które przecież instrumentem
akustycznym nie są. Owe elektroniczne tło, doskonale uzupełnia brzmienie
które faktycznie w głównej mierze stanową gitary akustyczne, oraz takie
instrumenty jak flet, klarnet czy saksofon. Płyta powstała w 1994. a
ten muzyczny kwintet wyglądał wtedy następująco:
– Stuart Nicholson (vocals, chants and tambourine)
– Mark Andrews (keyboards, backing vocal)
– Roy Keyworth (guitars, hand claps)
– Spencer Luckman (drums, percussion)
– Sarah Quilter (flute, clarinet, saxophone)
Na poczet kwintetu nazwisk wystarczy, ale że z tą „akustycznością”
trochę blefowali, tak z kwintetem również, bo defakto jest to sekstet.
Na gitarze basowej owej piątce przygrywał czasem Neil Pepper.
Repertuar płyty stanowi 13 kompozycji, i muszę przyznać że słucha się
ich z niezwykłą przyjemnością. Wszystko spięte jest idealnie jakby
klamrą, ponieważ płyta rozpoczyna się i kończy dwoma odsłonami utworu
„Sir Galahad”. Po nieco pompatycznym poczatku można się zachwycić
utworem: „Mother Mercy”. Czysty wokal Nicholsona przy delikatnym
akompaniamencie instrumentów robi niesamowite wrażenie. W utworzę
„Dreaming From The Inside”, przy dźwiękach przygrywającego fortepianu,
wręcz chciało by się zaśpiewać razem z nim. Słuchając kompozycji „White
Lilly” tym razem instrumentalne, po prostu wymiękam… Taka akustyczna
forma, pozwala odkryć w muzyce Galahad zgoła inne pokłady muzycznej
estetyki. Jest odzwierciedleniem zespołu w bardziej pastelowych,
łagodnych tonacjach. Muzyka tutaj zawarta jest bardziej epicka a zarazem
jakby bardziej natchniona.
Ostatni album zespołu: „Empire Never Last” był nad wyraz potężny
brzmieniowo, pokusiłbym się o stwierdzenie że brzmiał wręcz
progmetalowo. Muzyka z jaką możemy obcować na płycie „Not All There…”
jest jakby drugim biegunem ich muzycznej osobowości.
Muzyka tutaj zawarta zbliża nas raczej w stronę celtyckiego folku niż do
progmetalowego szaleństwa. Sądzę że warto poznać oba muzyczne bieguny
tego świetnego zespołu.
Marek Toma
8,5/10