GALAHAD – 2017 – Seas of Change

GALAHAD - Seas of Change

1. Seas of Change (42:43)
I. Storms are a Comin’
II. Lords, Ladies and Gentlemen
III. The Great Unknown
IV. Sea of Uncertainty
V. Up in Smoke
VI. A Sense of Revolution
VII. Dust
VIII. 'Tis but a Dream
IX. As Time Fades
X. Mare’s Nest
XI. The Greater Unknown
XII. Storms are a Comin’ (Reprise)
Bonus tracks:
2. Dust (Extended Edit) (5:57)
3. Smoke (Extended Edit) (7:14)

Rok wydania: 2017
Wydawca: Avalon/Oskar
https://www.galahadonline.com/


No i w końcu jest! Pięć lat po “Beyond The Realms Of Euphoria” (wydane w roku 2017 “Quiet Storms” raczej należy traktować w kategorii ciekawostki) ukazuje się nowy album Galahad! Brytyjczycy, którzy zdobyli serca Polaków swoim niezapomnianymi koncertami powrócili i pomimo pewnych dość istotnych zmian w składzie nagrali album, który dotychczasowych fanów nie zawiedzie!

W zespole nie ma już jakże charakterystycznego gitarzysty Roya Keywortha, nie ma też nieodżałowanego Neila Peppera. W ich miejsce pojawili się…. starzy znajomi – za bas chwycił Tim Ashton, który nagrywał z zespołem ich debiutancki „Nothing Is Written” (1991r.), na gitarze zaś zagrał Lee Abraham, czyli basista zespołu z okresu kultowego już „Empires Never Last” (2007r.). Zwłaszcza ta druga zmiana jest odczuwalna i choć Roy Keyworth wydawał się niezastępowalny to Lee w nowej roli spisał się znakomicie, a że jest lepszy technicznie to nadał gitarom nowego kolorytu.

„Seas of Change” to raptem jeden ponad czeterdziestominutowy utwór. Owszem w książeczce znajdziemy tytuły poszczególnych jego części, ale nie ma możliwości “skakania” z jednej na drugą – to krążek, którego należy słuchać od początku do samego końca w jednym „podejściu”! Trochę ponarzekam, bo jest to wyjątkowo niewygodne, ale artysta ma swoje prawa a Galahad mogą się pochwalić, że nagrali utwór kolosa!

W kwestii zawartości muzycznej mamy tu miks tego z czego znaliśmy Galahad przed laty z nieco nowszym, elektroniczno industrialnym obliczem zespołu. Wydaje się nawet, że muzycy większy nacisk postawili na neoprogresywne melodie niż współczesne „elktroodloty”. Odnajdziemy tu jednak także niemal prog metalowe gitary (kłania się Dream Theater) czy niemal therionowe chóry! Klimatu nadają też partie fletu (Sarah Bolter), sporo wniósł też Andrew Wild, który wcielił się w czytającego informacje radiowego dziennikarza! Całości dopełnia niezwykle interesująca oprawa graficzna, począwszy od okładki po grafiki w książeczce wszystko jest dopracowane i przemyślane. Niestety chyba jednak nieco brakuj tu tej jednej, chwytliwej melodii, takiej którą się potem nuci, i która na zawsze kojarzy się z danym wydawnictwem.

Gdzie więc, w dyskografii Galahad, sytuować ten album? Nie jest to krążek tak odkrywczy jak „Year Zero”, nie wywołuje takiego wrażenia jak „Empires Never Last”, to bardzo solidna płyta, która na pewno nie rozczaruje zarówno fanów zespołu jak i zwolenników neoprogresywnego rocka!

7,5/10

Piotr Michalski

Dodaj komentarz