1. Face To The Sun (7:58)
2. Chamber Of Horrors (5:23)
3. Evaporation (6:37)
4. Motherland (6:58)
5. Room 801 (7:00)
6. Aquaba (A Matter Of Going) (5:33)
7. Bark In D-Minor (0:45)
8. The Automaton (4:33)
9. Don’t Lose Control (5:33)
10. Richelieus Prayer (8:23)
Rok Wydania: 1991
Wydawca: Avalon Records
N: Kilka razy próbowałam zacząć pisać tę recenzję. Problemy
matczyno-techniczne wciąż narastały. Ale oto jestem ponownie.
Pogromczyni chaosu. Chciałam podzielić się z Wami moimi emocjami i
przedstawić starszy, bo z 1991 roku, krążek uwielbianej przeze mnie
grupy… tak, uwielbianej, stąd od razu uprzedzam, będę się
rozpływała… Galahad i ich „Nothing is written”. Recenzja będzie
specyficzna i zgoła inna od poprzednich.
Wspólnie z kolegą Jimim przeprowadziliśmy niedawno dyskusję on-line.
Za sprawą kopiuj-wklej możecie ją przeczytać, jeśli macie ochotę… rzecz jasna.
Tytułem wstępu, Jimi:
Zespół Galahad można nazwać drugą zmianą neoprogresywnej sztafety. Lata
osiemdziesiąte cechował potężny rozkwit stylu określonego potocznie
neoprogresywnym, który wzorował się na klasycznych progresywnych
wzorcach lat siedemdziesiątych. Jednak pod koniec tej muzycznej dekady
pionierzy neoprogresywnego maratonu (Marillion, Pallas, IQ, Twelfth
Night) dostały bez wątpienia pewnej stylistycznej zadyszki. Na szczęście
znaleźli się kontynuatorzy muzycznych wartości progresywnej sztafety,
którzy przejęli pałeczkę i kontynuowali ten muzyczny bieg. To właśnie
takie płyty jak: „The World” grupy „Pendragon” czy właśnie Galahada
wprowadziły neoprogresywną konwencję w lata dziewięćdziesiąte.
N: Jimi wie co mówi, zna się na rzeczy 🙂 a ja go gorąco popieram i
dorzucam swoje 3 grosze, uważam, że płyta ta różni się od nieco nowszych
krążków zespołu (nieco mocniejszy „Empires Never Last” czy „Year Zero”
nafaszerowany elektroniką), przede wszystkim czuć ducha wczesnych lat
90-tych… przez to album piękny i trafiający do mnie. Innymi
słowy…muzyka z tego krążka pochłonęła mnie dogłębnie.
Nasza rozmowa nabiera rozpędu:
N: Hmmm, chaotycznie, jak na mnie przystało, bo zacznę od 10 utworu –
„Don’t Lose Control”. Ciarki mam straszne i jednak tracę kontrolę 🙂 .
J: jestem absolutnie zgodny z tobą. Nie dziwi mnie fakt, że zaczęłaś od
tej właśnie kompozycji, choć ja raczej skończyłbym na niej, bo fajnie
jest to co najpiękniejsze zachować na sam koniec. 😉
N: To pewne, ten kawałek jest idealny pod każdym względem. Piękna
ballada z porywającym głosem Stu. W trzeciej minucie świetne przejście,
gitara i znów powrót po ok. 45 sekundach… ach, jest krótki czas na
solówkę Roy’a Keywortha…
J: jest to taki utwór, przy którym chce się śpiewać, myśleć, czuć, patrzeć i marzyć…
N: Niejednokrotnie zaczynałam słuchać płyty właśnie od tego utworu…
ale grzecznie przejdę jednak do pierwszego kawałka – Face to the Sun…
ptaki śpiewają, klimatycznie, naprawdę. Zaczyna się dialogiem pomiędzy
Matką Ziemią, Zbłąkaną Duszą, a Mądrym Starym Czarodziejem. I w końcu
ten wokal, rany, ależ Stuart Nicholson ma potencjał!
J: tak… szum rzeki, śpiew ptaków, delikatne muśnięcia klawiszy
wprowadzają niesamowity klimat. Głos Stuarta od szeptu poprzez
charakterystyczny natchniony ton stawiają go bez wątpienia w jednym
szeregu z takimi wokalnymi neoprogresywnymi legendami jak: Fish
(Marillion), Peter Nicholls (IQ), Alan Reed (Pallas), Geoff Mann
(Twelfth Night) czy Nick Barrett (Pendragon).
N: doborowe towarzystwo! Nachwalić się nie mogę, pewnie Stu będzie miał
„pypcia” na języku;) . W utworze tym idealnie budują nastrój, żeby potem
przyspieszyć i… wszystko wciąż pasuje fantastycznie!
J: Klimat kompozycji budowany jest również w podobny sposób niż nie
jeden utwór tych zespołów: pełne patosu solówki gitary i klawiszowych
pasaży.
Chociaż utwór „Chamber of The Horrors” nie wyróżnia się niczym
szczególnym, to jednak się wyróżnia… Zdanie to brzmi równie
absurdalnie jak: „…jestem za a nawet przeciw…” (wiadomo czyjego
autorstwa;)), to jednak idealnie określa tę kompozycję… i cóż z tego,
że podobnie grał Marillion na „Script for a Jester’s Tear”?
N: cóż z tego? Pięknie jest! „A Chamber of The Horrors” i „Evaporation”
to te utwory, które wpadają w pamięć i wypaść nie zdołają, zapamiętam
na zawsze! Refren w „Evaporation” jest lekki i spokojny, kompletnie
odpływam…
J: subtelnie, balladowo, ciepło… plumkanie basu wychodzi tutaj jakby na plan pierwszy, ponad gitarowo-klawiszowe gonitwy.
N: lepiej bym tego nie ujęła… a „Motherland”?
J: to bardziej dynamiczny kawałek, przypomina nieco Marillion z płyty „Cluthing At Straws”
N: ładnie się kojarzy… ale akurat ten utwór najsłabiej do mnie trafia,
żeby nie było, że jestem zakochana bez pamięci. Kawałki słabsze to też,
moim skromnym zdaniem, „The Automation” i chyba „Legacy”.
J: „The Automation” ma duży potencjał komercyjny, ale za taką komercją
jestem rękami i nogami. Dla ciebie ten kawałek zasługuje na miano
„płytowego ogonu”. Tutaj mam prawo się nie zgodzić… owszem, jest to z
pewnością bardziej chwytliwy fragment płyty, ale ciekawą budową i
klimatem przypomina mi nieco twórczość Enchant.
N: lubię Enchant, tam też jest komercja?;) Lubię dźwięk gitary w Enchant… ale schodzimy z tematu…
J: Otworzyły się drzwi do pokoju 801.
N: Oh, „Room 801” cóż, marillionowsko-fishowskie dźwięki się
przebijają… i pięknie jest, bo ja kocham te klimaty…utwór lubiany
przez większość fanów.
J: Fakt, uważany jest za kultowy, ponadczasowy…
N: i dla mnie genialne.
J: gdybym miał wybierać ulubiony utwór na tej płycie, chyba jednak nie byłby to pokój oznaczony tym numerem…
N: a co? Niech zgadnę, „Richeleius Prayer”!
J: najbardziej epicka i rozbudowana rzecz na tej płycie. Niezwykle
udane i gustowne zwieńczenie tej niezmiernie ciekawej wizytówki
neoprogresywnego rocka początku lat 90tych…
N: tak, perełka! Nastrój podtrzymany kapitalnie. Klawisze są stonowane,
wręcz wyciszające… Delikatne brzmienie gitary i przyspieszenie w
trzeciej minucie, perkusja i gitara! Się dzieje!! Bombowe!! Czysto, nie
ma chaosu, nie ma zamieszania, nadal jest idealnie. Słychać znów
klimaty fishowskie. A „Aquaba”? Nie wszystkim podchodzi… a dla mnie to
jeden z tych utworów, kiedy się kończy często wciskam guzik „rew” i
czuję, że will be free;).
J: dla mnie właśnie ta kompozycja jest chyba ogonem, jeśli usilnie mamy go szukać 😉
N: Ha! Chwilowo mamy również klimaty kościelne, oczywiście mowa tu o
organach w „Bark In D Minor” dźwięki takie do mnie akurat najmniej
przemawiają, nie wiedzieć dlaczego…;) ale Tobie, mam przeczucie,
pasuje…
J: to taka organowa miniatura, lubię dźwięk kościelnych organów, a ten
krótki motyw nadaje płycie pewnej gotyckiej monumentalności.
N: dobrze, że tak to odbierasz, kolejny plusik dla tego krążka;)
Moglibyśmy tak długo… Galahad (a w szczególności właśnie ” Nothing is
written”) „grają” u mnie w domu, pracy, w samochodzie. Na domiar tego,
córa moja na pytanie „co ci włączyć, Fasolki czy Pana Kleksa” woła:
Galahad!
Poważnie mówiąc, płyta bardzo równa, bez wyskoków w jedną czy drugą
stronę, ściśle trzymająca się ówczesnych zasad zwrotkowo-refrenowych.
Słuchając jej cofam się w czasie… Tekstowo też bez zarzutów, bez tzw.
głupawek :). Moja znajomość języka angielskiego jest dziwaczna, co
niektórzy nawet nabijają się z jej komiczności, ehh, jednakże spędziłam
trochę czasu, żeby móc czytać te teksty ze zrozumieniem 🙂 z czego
jestem niezmiernie dumna :).
Dzięki polskiej Agencji Wydawniczej OSKAR w 2007 wyszedł re-master
„Nothing is written” z bonusem „There Must Be a Way” (który w 1992 roku
ukazał się tylko na japońskiej wersji wydawniczej). Pięknie brzmiący
dodatek.
Dziękuję Jimi za fajną dyskusję on-line, masz dużą wiedzę muzyczną i
cieszę się, że i dla Ciebie „Nothing is Written” należy do ważniejszych
progresywnych albumów Teraz nie pozostaje nam nic innego tylko czekać
na kolejną…
9,5/10 Jimi
10/10 Natalia
Natalia Kubacka with Marek Toma alias Jimi 😉