1.Tibet
2.Angel
3.Valley Of Eternity
4.Night
5.Realm Of The Senses
6.West
7.Trance
8.Triumph
Rok wydania: 1992
Wydawca: Roadrunner
W latach dziewięćdziesiątych postać Marty Friedmana kojarzyła się głównie z jego grą w Megadeth. Przyznaję, że nieszczególnie zwracałem uwagę na to czym ten utalentowany muzyk zajmował się jeszcze przed jak i już po wstąpieniu w szeregi grupy rudego Dave’a. Pamiętam, że będąc w katowickim DH Ślązak, przeglądając stoisko z kasetami (a mieli świetne zaopatrzenie) w tle usłyszałem genialne dźwięki solowego, gitarowego utworu. Od razu marsz do sprzedawcy i pytanie, kto to gra? Gdy w odpowiedzi usłyszałem kim ów osobnik jest, do tego mając w uszach to co słyszałem, wiedziałem, że to wydawnictwo muszę zdobyć. Nie było to zadanie banalne, nie mniej wkrótce stałem się szczęśliwym posiadaczem ORYGINALNEJ kasety z Scenes 😉
Ta płyta to krążek dla osób, które przy muzyce lubią odpocząć. Wypełniają ją ciepłe brzmienia i nastrojowe, nieco smutne klimaty. Słychać, że Marty przechodził okres fascynacji Japonią (zresztą w nagraniach pomagał mu sam Kitaro) i wszelkiej maści orientalizmy i dźwięki kojarzone z tym regionem są na tej płycie wszechobecne. Friedman na tym wydawnictwie pokazał zgoła odmienną twarz. Znany z rockowych, czy metalowych klimatów, tym razem zaproponował dawkę muzyki, która dla fanów jego mocnego oblicza mogła być nie lada zaskoczeniem. Na Scenes nie ma ani jednego mocnego, ocierającego się o metal dźwięku, nie ma karkołomnych solówek i ciężkich riffów (no, chyba, że za taki uznamy ten z Trance). Tu rządzą emocje i uczucia. Wystarczy posłuchać Realm Of The Senses, które posiada taki klimat, że może z czystym sumieniem służyć za wyciskacz łez. Gitara Marty’ego wręcz płacze i łka – niesamowite wrażenie. Na tym albumie gitarzysta umieścił swój (moim zdaniem) najlepszy utwór jaki kiedykolwiek skomponował. Jest nim Night (to właśnie to był ten utwór, który usłyszałem wtedy w sklepie). Co za feeling, co za genialna melodia. Od czasu tego pamiętnego momentu gdy usłyszałem go pierwszy raz, miałem przyjemność obcować z nim już pewnie z setki razy i nigdy nie wydał mi się nudny, osłuchany. Niesamowity kunszt i multum emocji, które Marty zamienia tu w dźwięki po prostu powalają!
Uwielbiam słuchać Scenes gdy potrzebuję chwili wytchnienia, być może i odrobiny zadumy. Słuchanie tego albumu właśnie w takich chwilach jest wskazane. Tu nie ma wirtuozerii, która ma komuś udowodnić „zobacznie jak szybko gram”, nie ma sztuki dla sztuki, to muzyka dla osób, dla których emocje to w muzyce rzecz obowiązkowa!
9/10
Piotr Michalski