Disc 1:
1. Nameless faceless (04:14)
2. Don’t you wish you were here (03:55)
3. Daze of the weak (05:44)
4. Wanderlust (05:21)
5. Crucify yourself (06:20)
6. End of days (04:53)
7. Freewheel burning (04:44)
8. Eat the rich (04:40)
9. Ignition (00:20)
10. Feel the burn (06:10)
11. With the fire (06:45)
12. To kill a stranger (06:25)
13. Enemy (09:00)
Disc 2:
1. Under blackened skies (05:32)
2. Martyr no more (04:36)
3. Grail (05:09)
4. Broken soul (04:09)
5. Let the madness begin (03:47)
6. Pray for blood (05:11)
7. New day’s dawn (04:34)
8. God pounds his nails (04:20)
9. Watch me shine (03:38)
10. Paraskavedekatriaphobia (Friday the 13th) (05:26)
11. Revival (04:47)
12. Wormword (13:53)
Rok wydania: 2011
Wydawca: Ear Music
http://www.myspace.com/fozzytour
Na czele tego amerykańskiego bandu stoi słusznej postury facet Chris
Irvine, ukrywający się pod pseudonimem Chris Jericho. Profesjonalny
zapaśnik, co stawia recenzenta płyt kapeli w trudnym położeniu. Ale…
zaryzykuję.
Specjalne wydawnictwo, które w tym roku trafiło na polski rynek zawiera
dwie płyty Jankesów: pierwsza jest zapisem koncertu z 2005 roku,
zarejestrowanego w australijskim Brisbane. Druga – to ostatnia studyjna
propozycja pana Jericho i spółki z 2010 roku.
Kto zacz ów Fozzy? Kapela narodziła się 12 lat temu, początkowo jako
cover band Ozzy’ego Osbourne’a, stąd też nazwa. Jericho pozyskał do
współpracy muzyków Stuck Mojo, kapeli specjalizującej się w łączeniu
metalu, południowego grania a la Lynyrd Skynyrd i … hip hopu. Stuck
Mojo zagrali kiedyś nawet na festiwalu Metalmania, jedynej edycji, która
odbyła się w Jaworznie. Zresztą ich energetyczny występ był – obok
koncertu Moonspell – jednym z najjaśniejszych punktów imprezy.
Dla panów ze Stuck Mojo granie po klubach coverów Ozzy’ego miało być
zapewne dobrą zabawą i odskocznią od macierzystej kapeli, z czasem
jednak Fozzy stał się całkiem poważną sprawą. Najpierw kapela
rozszerzyła repertuar o kawałki innych klasyków heavy metalu, a potem
zrobiła kolejny krok i zaczęła tworzyć płyty z własnymi kompozycjami.
Spośród dwóch płyt lepiej prezentuje się studyjny „Chasing The Grail”.
Mamy tu do czynienia ze sprawnie napisanym i zagranym materiałem,
utrzymanym w duchu starego, dobrego hard’n’heavy. Rzecz jasna,
najmocniejsze piętno na płycie najsilniejsze piętno odcisnęły solowe
dokonania wokalisty Black Sabbath, obojętnie czy zespół proponuje
solidne metalowe łojenie („Under Blackened Skies”, „Let The Madness
Begin”), czy też balladowe granie („Broken Soul” brzmi jak jakiś
odnaleziony w archiwach kawałek Mistrza). I tylko jeden kawałek mocno tu
„zgrzyta”: „New Day’s Dawn”, z partiami wokalnymi, których nie
powstydziłby się boysband… Panowie! No jak to tak… Na szczęście „God
Pounds His Nails” ma już odpowiednią dawkę ciężaru i mocy. Najciekawsze
zostawili na koniec: „Wormword” to właściwe progrockowa suita podana w
heavy metalowym sosie. Świetny finał!
Po ten album sięgam z przyjemnością, czego niestety nie mogę z czystym
sumieniem napisać o koncertowej propozycji kapeli. Pal licho nieco
bootlegowe brzmienie, ma ono swój urok. Gorzej z wokalną formą pana
Jericho. O ile w studiu gość daje radę, pewnie z pomocą realizatora
dźwięku, to na żywo co rusz „daje boki” i ma problemy z wyciąganiem
„górek”. A już od klasycznych kawałków Judas Priest powinien trzymać się
z daleka. „Freewheel Burning” położył na obie łopatki, trzymając się
bliskich mu zapaśniczych porównań.
I jak to ocenić? Za koncertówkę przyznaję 5, za studyjny album 8, co razem daje…
6,5
Robert Dłucik