1. Submission
2. Selfdestructive
3. Detached
4. Moments In Solitude
5. Pernicious
Rok wydania: 2008
Wydawca: Firedoom
Dystrybucja: Foreshadow
Z nowym albumem Forest of Shadows mam nie lada zagwozdkę. Z jednej strony, wydaje się, iż mikstura dźwięków prezentowana przez tą formację nijak ma się do profilu Rock Area, z drugiej jest tu na tyle smaczków i ciekawych melodii, że szkoda byłoby ją odłożyć na półkę z napisem „nie nadaje się na serwis”.
Muzyka serwowana nam przez ten zespół to konglomerat tego, z czym mamy do czynienia na albumach zespołów pokroju Tiamat, My Dying Bride, Amorphis czy Moonsorrow. Pojawia się tu sześc dość długich kompozycji, które niestety nieco zlewają się w całość, ale z osobna stanowią łakomy kąsek dla zwolenników melancholijnego doom metalu z epickimi elementami w stylu nieśmiertelnego Bathory. Słuchając krążka aż prosi się, aby za oknem leżał śnieg gdyż zimny północny wiatr atakuje słuchacza w każdej sekundzie trwania krążka. Ciekawie zaaranżowano partie wokalne i tak obok wielu czystych, melodyjnych pojawiają się skrzeki z piekła rodem. Na szczęście te drugie nie są na tyle natarczywe, aby zniechęcać, a wręcz przeciwnie, nadają muzyce dodatkowego kolorytu i mocy. Bez nich płyta byłaby raczej miałka i zbyt spokojna. Od czasu do czasu pojawiają się akustyczne gitary, a partie gitar elektrycznych niejednokrotnie brzmią jakby nagrywano je w latach początków drugiej fali black metalu (wczesne lata 90-e)… jest brud i przester charakterystyczny dla dokonań pionierów norweskiej sceny. Od razy pragnę podkreślić, że poza sposobem zaaranżowania i nagrania gitar, muzyka Forest of Shadow nie ma nic wspólnego z black metalem. Album Six Waves of Woe powinien przypaść do gustu zwolennikom średnich i wolnych temp oraz osobom, które nie boją się melodii (jeżeli na co dzień słuchają brutalnego grania) i odrobiny brutalniejszych zagrań (jeżeli ktoś zdecydowanie preferuje czyste wokale).
Nie oszukujmy się, nie jest to płyta wybitna, ale musze przyznać, że słuchając jej ogarnęła mnie pewna melancholia i tęsknota do lat 90-ych. Gdy sam wsłuchiwałem się głównie w dźwięki, które przyprawiały o palpitację serca większość rodziny, gdy nie było mp3 a posiadanie odtwarzacza CD było niesamowitym luksusem. No cóż nie każdy miał okazję dorastać w złotych latach progresywnego grania…
7/10
Piotr Michalski