1. Kingborn 06:06
2. Minotaur (Wrath of Poseidon) 04:47
3. Elegy 04:18
4. Towards the Sun 05:42
5. Warpledge 04:32
6. Pathfinder 05:12
7. The Fall of Asterion 04:39
8. Prologue 01:07
9. Epilogue 05:44
10. Under Black Sails 07:26
11. Labyrinth 04:25
Rok wydania: 2013
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.fleshgodapocalypse.com/
W obecnych czasach ciężko zabłysnąć czymś nowym, świeżym szczególnie,
jeżeli chodzi o tak hermetyczne gatunki jak black/death metal. Owa
sztuka udaje się nielicznym i co pewien czas pojawia się ktoś, kto mimo
wszystko potrafi zaskoczyć, zaintrygować. Za kogoś takiego z całą
pewnością można uznać włoską ekipę Fleshgod Apocalypse.
Na dniach ukazał się ich trzeci krążek „Labyrinth” (nie jest to
oczywiście album z przeróbkami krajanów z Labyrinth ;)). Próbkę nowych
pomysłów zainteresowani mogli zakosztować przy okazji wcześniej
udostępnionej kompozycji „Elegy” – utworu, który mimo swojej specyfiki
stylistycznej potrafi wpaść ucho. To był pierwszy dowód na to, że i tym
razem Włosi nie zawiodą. Faktycznie, nie zawiedli, bo zawartość
„Labyrinth” jest diabelnie wybuchowa!
Premierowy materiał – jak również jego monumentalna, a przy tym świetna
okładka (najlepsza w dotychczasowej karierze zespołu) – przynosi potężny
kawał mistrzowsko wyprodukowanego symfonicznego black/death metalu
najwyższych lotów. Od pierwszych taktów panowie rozpętują szaleńczy
żywioł dźwięków. Torpedują nas milionami blastów, gęstymi
orkiestracjami, mnogimi zmianami różnorakich pomysłów, które nierzadko
(silnie) nawiązują do dziedzictwa muzyki klasycznej. „Labyrinth” stanowi
skompensowaną dawkę energii, metalowej mocy i chaosu balansującego na
granicy zrozumienia. Nierzadko zespół bombarduje nas tyloma dźwiękami,
że aż ciężko się połapać, rozszyfrować o co chodzi. To tak jakby stanąć w
epicentrum morderczego żywiołu, którego śmiertelne żniwo okala nas z
każdej strony i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy, gdzie i jak
zostaniemy za moment zaatakowani. Jednak niech nikt nie myśli, że
jedynym atrybutem Włochów jest szybkość. Co prawda jest to nieodłączny
element ich muzyki, ale to oczywiście nie wszystko. Fleshgod Apocalypse
równie dobrze wypadają w spokojniejszym, bardziej nastrojowym
repertuarze, co najlepiej oddają; instrumentalne „Prologue” oraz
wieńczący całość, wyciszony „Labyrinth” (cisza po burzy). Ten ostatni
jest niczym „Agony” z poprzedniego albumu tyle, że zawiera więcej
emocji. Równie dobrze prezentuje się wolniejszy, wręcz doomowy
„Epilogue” (przypomina Believer z czasów „Dimensions”).
Następca „Agony” to świadoma kontynuacja, rozwinięcie wcześniej
zaprezentowanych pomysłów z tą jednak różnicą, że wszystko zostało
podniesione o poziom wyżej. Kompozycje są bardziej urozmaicone, brzmią
lepiej, potężniej. Włosi starają się zapewnić wiele atrakcji, przez co
potencjalny słuchacz nie może zarzucić grupie stagnacji. Tutaj wszystko
zmienia się z dużą częstotliwością i co tu dużo ukrywać – „Labyrinth”
wymaga czasu, skupienia i cierpliwości. Poza tym płyta diabelnie wciąga,
a człowiek chłonie jej zawartość niczym gąbka wodę.
Cóż więcej można dodać? Niewątpliwie to, że panowie nagrali rzecz
niezwykle udaną – album, który wciąga od pierwszych sekund. „Labyrinth”
ma w sobie potężną siłę, niszczycielską moc, której ciężko się oprzeć.
Komu bliskie są klimaty pokroju Dimmu Borgir, Behemoth, Emperor, a przy
tym lubi torpedowe tempa i bogate orkiestracje ten nie powinien się
dłużej wahać – „Labyrinth” jest właśnie dla niego. Majstersztyk i
finezja w ekstremalnej formie!
10/10
Marcin Magiera