1.Stand Up
2.Party Never Ends
3.BTV
4.False Flag Operation
5.Dead End
6.In a Structure
7. The Ballad of Frankie Pots
8.Yogo
9.Nombre: Odio
10.Black Leather Couch
11.Feud feat. HAU
12.Black Mail
13.Quicksand
14.Reborn feat. OLASS
Rok wydania: 2012
Wydawca: Makumba Music / Mystic Production
http://www.flapjack.pl/
W 1994 roku metalową scenę zbombardował Nailbomb Max’a Cavalara. U nas w
tym czasie, drzwi rockowej sceny wywarzył „Ruthless Kick” Flapjacka’a.
Ów projekt powstał z inicjatywy dwóch kwasożłopów; Litzy oraz Ślimaka,
którzy połączyli siły z innymi muzykami i pod „naleśnikową” banderą
zrealizowali trzy albumy. Po ukazaniu się chłodno przyjętego „Juicy
Planet Earth” w 1997 roku nastąpiła „prawie” grobowa cisza… Zespół
praktycznie zniknął ze sceny i trwało to w sumie do teraz (nie licząc
okazjonalnych koncertów) – po 15 – tu latach wydawniczej absencji
Flapjack atakuje ponownie!
Może niektórzy spisali zespół na straty a inni słysząc o nowym albumie,
pomyśleli… kurcze, ten zespół nie jest w stanie nagrać już nic
ciekawego, a na eksperymenty w stylu „Juicy Planet Earth” szkoda czasu.
„Keep Your Heads Down” powinien odeprzeć wszelkie zarzuty pokazując, że
Flapjack wciąż potrafi zaskoczyć i do tego porządnie dołożyć do pieca.
Nieco przetasowany (personalnie) skład wysmażył 14 kompozycji, których
klimat bez kozery przypomina dokonania Deftones – Ślimak nie rzucał słów
na wiatr. Nowe wcielenie zespołu ma niewiele wspólnego z przeszłością,
choć flapjack’owych akcentów z lat 90 – tych nie brakuje. Płytę
rozpoczyna atmosferyczny „Stand Up” zawierający w sobie depresyjne barwy
w stylu Katatonii połączone z klimatem Linkin Park. Kawałek może
wywołać niemałą konsternację, ale bez dwóch zdań można go uznać za
udany. Po wejściu Guzika robi się lekki Limp Bizkit :). Po dobrym
„otwieraczu” destynacja stylistyczna zmierza w inną stronę, co nikogo
nie powinno dziwić – Flapjack bawi się dźwiękami eksplorując rozmaite
rejony muzyczne. Raz może być spokojnie, a za moment spada na nas
miażdżący ciężar (Party Never Ends). Gdy już nam się wydaje, że
rozkminiliśmy „Keep Your Heads Down” dostajemy „BTV” z „kosmicznymi”
wtrąceniami i dziwnymi wokalami. Innym razem obcujemy z żartobliwie
brzmiącym „The Ballad of Frankie Pots” zawierającym oklaski oraz
chwytliwy refren. Żeby tego było mało, np. przy okazji „In a Structure”
powiewa aura Body Count, a chwilę później szybki cios w postaci
torpedowego „Yogo” (czasowo stary Napalm Death się kłania). Na tym nie
koniec niespodzianek, bo co myśleć słuchając „Nombre: Odio” gdzie
zastosowano hiszpańskie liryki? Od czasu do czasu opada ciśnienie, a w
przypadku „Black Mail” wręcz powiewa nudą. Jedynym atutem tego utworu
jest praca perkusji – Ślimak czego by nie zagrał, brzmi fachowo. Również
kolejny „Quicksand” nie wyrywa z uśpienia, choć w tym przypadku jest
bardziej ciekawie – taki krok w stronę Alice In Chains. Płytę zamyka
„Unborn” z udziałem zmarłego Olassa. To jakby manifest o treści „Olass,
pamiętamy Cię i wciąż będziesz z nami”. Olass miał duży wpływ na
ostatnie poczynania Flapjack i ten utwór jest tego najlepszym dowodem!
Osób, którym muzyka Flapjack’a towarzyszyła w latach 90 – tych (jak to
się mawia, muzyka młodości) z pewnością nie brakuje. To pewnie oni
najczęściej sięgną po nowy wyrób twórców „Ruthless Kick”. Fakt, czasy i
trendy uległy zmianie, ale Flapjack nieraz udowodnił, że przystosować
się potrafi. Nigdy nie nagrał dwóch takich samych płyt i teraz jest
podobnie. „Keep Your Heads Down” to rzecz na miarę naszych czasów, ale o
wielkiej pompie rodem z lat 90 – tych raczej nie ma mowy. Tak czy
inaczej sentyment pozostał i grzechem byłoby nie zakosztować świeżego
naleśnika, z nowym nadzieniem…
7/10
Marcin Magiera