1. A Tower In The Clouds (4:50)
2. The Last Living Member (11:55) :
– I. A Mystical Structure
– II. Roland Of Gilead
– III. Maerlyn’s Rainbow
3. Jake’s Destiny (14:06) :
– I. The Painted Pictures
– II. Relentless Pursuit
– III. 1919 Midworld
4. The Sorcerer (17:37) :
– I. Evil Forces Of The Dark Side
– II. Distracting Illusions
– III. Arra
5. The Final Attempt (9:31)
6. The Gunslinger’s Creed (15:20) :
– I. Roland’s Revenge
– II. The Sorcerer – Reign Of Darkness
– III. The Secret Place Of No Return
– IV. Our Savior
Rok wydania: 2019
Wydawca: PPR
https://www.facebook.com/flamingrow/
„The Pure Shine” to już trzeci album niemieckiego FLAMING ROW. Po
niezwykle udanych „Elinoire” (2011r.) i „Mirage – A Portrayal Of
Figures” (2014r.) przyszła pora na koncept album oparty na powieści
Stephena Kinga „Mroczna Wieża”.
Wydawnictwo rozpoczyna „A Tower In The Clouds”. Niezwykle nastrojowy
początek, z brzmieniami pianina oraz saksofonu i znakomitym motywem
przewodnim przechodzi w charakterystyczne dla zespołu śpiewane w
kanonie. Robi to wrażenie i chyba nie ma drugiej kapeli, która tak
odważnie eksperymentowałaby z tego rodzaju formą śpiewu.
Pięć kolejnych utworów to prawdziwe dźwiękowe tygle. Dzieje się tu tyle,
ze nie sposób, nawet po kilku przesłuchaniach, wyłapać wszelakiej maści
smaczków i aranżacyjnych niuansów. Pojawiają się znakomite partie
smyczków (np. „The Last Living Member”) czy genialne folkowe sola (tego w
“Jake’s Destiny” mógłby Flaming Row pozazdrościć sam Nightwish, który
ostatnimi laty lubi wplatać w swoją muzykę tego typu motywy). W „The
Sorcerer” pojawiają się nieco mocniejsze i mroczniejsze motywy a uwagę
zwracają niezwykle udane orkiestracje. Dla odmiany zaskakująco krótki
(jak na standardy tej płyty), niespełna dziesięciominutowy „The Final
Attempt” to przykład jak tworzyć rockowa muzykę filmową. Mamy tu
dialogi, różne efekty dźwiękowe i odjechane solo zagrane na saksofonie.
Zamykający całość „The Gunslinger’s Creed” to klasyczny przykład Flaming
Row w pigułce. Są znakomite melodie, jest prog rock, prog metal i
odrobina patetyzmu. Utwór spina album klamrą i tak jak wybornie się on
rozpoczął tak na wysokim poziomie się kończy.
„The Pure Shine” to dość wymagająca płyta, ona potrzebuje czasu, choć są
tu motywy, które „wpadają w ucho” od razu. O sile tego materiału niech
świadczy fakt, że dodano dodatkowy krążek z instrumentalnymi wersjami
kolejnych utworów i powiem Wam, że brzmi to równie znakomicie, z ta
różnicą, że w tym przypadku mamy już muzykę filmową pełną gębą a płyta
pozbawiona wokali pozwala wyłapać kolejne pokłady niebanalnych dźwięków!
9/10
Piotr Michalski