01 Salvation Day
02 Stand United
03 Destiny is Calling
04 The Power Lies Within
05 Come Undone
06 Fallen Angel
07 Chains
08 Land of Chaos
09 Talking in Your Sleep
10 Days of Grace
Rok wydania: 2024
Wydawca: AFM Records
Nie byłem zachwycony zmianą za mikrofonem w Firewind. Przyznam szczerze, że już poprzednia zmiana odarła zespół z pewnej dawki melodyki. Jednak o ile „Immortals” łyknąłem bez popity, tak album zatytułowany „Firewind” po prostu mnie nie porwał. Nie dość, że brakowało w nim ciekawych linii melodycznych (jak babcię kocham – do dziś nie jestem w stanie zaśpiewać z pamięci żadnego z refrenów), gitarowo zresztą też jakoś nie rozłożył mnie na łopatki. Ze zdziwieniem wręcz przyjąłem zatem pierwsze odsłuchy nowej płyty „Stand United”. Co zabawniejsze – kompletnie nie leży mi okładka, więc pierwsze wrażenie było raczej zniechęcające. Ale płyta jako całość nie dość że robi robotę, to zawiera kupę kapitalnych momentów i melodii.
I nie – nie jest to kwestia tego że napaliłem się na trasę koncertową. Przecież po poprzednim albumie zespół grał w naszym kraju… po prostu nowe utwory bywają porywające… czego brakowało mi na poprzedniczce. Już wydany rok wcześniej „Destiny is Calling” zwiastował że w obozie Firewind dzieje się coś dobrego. Każdy kolejny kawałek, który pojawiał się od późnej jesieni w sieci, tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że nadchodzi przełamanie w moich relacjach z zespołem. I tak równie wysoki poziom co rewelacyjny pierwszy singiel, trzymają również otwieracz „Salvation Day”, czy utwór tytułowy, albo „Land of Chaos” z cięższym riffem który przywodzi na myśl kawałki z czasów Papathanasio. Ja muszę przyznać że oprócz typowych killerów do moich ulubionych kawałków należy nieco wolniejszy (choć w dalszym ciągu powyżej średnich temp), a bardziej złożony „The Power Lies Within”. Zresztą dalej jest równie dobrze. Taki „Come Undone” ma klawiszowy patent, którego mi w Firewind brakowało od jakiegoś czasu. „Fallen Angel” ma może trochę sztampowy riff i klawisz – ale daje czadu, a całość wyciąga do góry solówka. Kolejny „Chains”, ma jakiś taki hardrockowy vibe – i za to go lubię, choć na tle całości wpisuje się raczej w grupę tych wolniejszych kawałków. Podobnie jak wieńczący całość kawałek, który właściwie można by przy odrobinie dobrej woli uznać za powerballadę.
Na osobny akapit zasługuje cover popowego klasyka „Talking in Your Sleep” (z repertuaru THE ROMANTICS). Może utwór sam w sobie nie jest tak przebojowy jak „Maniac”, ale wchodzi bez popity i chwała zespołowi za to że nie poszedł na łatwiznę i nie wybrał czegoś bardziej oczywistego. Już w oryginale linia basu bardzo fajnie chodziła, w wersji Firewind, nie trzeba było karkołomnego przearanżowania, ten utwór ma w sobie potencjał do dociążenia – i wyszło wybornie.
Reasumując zatem, FIREWIND nagrali bardziej przebojową płytę, naszpikowaną dobrymi motywami i fajnymi melodiami, które wreszcie zapadają w pamięć. Może i „Stand United” nie wskoczy na podium moich ulubionych płyt Firewind, ale bardzo się do niego zbliża. Na pewno jest to najlepszy krążek zespołu od lat. Słucham go z nieukrywaną przyjemnością, często kilka razy pod rząd.
8,5/10
Piotr Spyra