01. Welcome to the Empire
02. Devour
03. Rising Fire
04. Break Away
05. Orbitual Sunrise
06. Longing to Know You
07. Perfect Stranger
08. Overdrive
09. All My Life
10. Space Cowboy
11. Kill the Pain
Rok wydania: 2020
Wydawca: AFM Records
http://firewind.gr
Kilka dni temu miała miejsce premiera dziewiątego długograja formacji
FIREWIND, której główne stery dzierży wirtuoz gitary, Gus G. Co
niektórzy mogą kojarzyć go głównie z epizodu związanego z OZZY’m –
nagrali razem krążek „Scream” (2010). Tym niemniej ów gitarzysta i
kompozytor w jednej osobie nagrał sporo materiału właśnie pod nazwą
FIREWIND, choć również innych przedsięwzięć z jego udziałem jest więcej.
Nowy album przynosi ze sobą nie tylko kolejną porcję premierowego
materiału, ale również pokazuje zespół w nowej odsłonie. Szeregi
formacji opuścił długoletni kompan Gusa, klawiszowiec, Bob Katsionis. Na
tym jednak nie koniec, bo miejsce Henninga Basse (użyczył swojego głosu
na „Immortals”) zajął inny utalentowany wokalista – wyjadacz, Herbie
Langhans, którego dotychczasowy dorobek muzyczny do skromnych nie
należy. W tak zreformowanym składzie powstał bardzo konkretny materiał, w
ramach którego panowie serwują sowitą porcję rasowego heavy/power
metalu z elementami hard rocka. Całość zyskała soczyste brzmienie, a
sama produkcja nie budzi zastrzeżeń; zresztą w tej lidze poniżej pewnego
poziomu zejść nie wypada, choć znalazłoby się kilka niechlubnych
wyjątków. Co do samych dźwięków, FIREWIND nie ograniczają się do grania
na jednym poziomie muzycznej ekspresji, stąd zróżnicowanie (oczywiście w
granicach normy). Pierwsze utwory to pokaz powerowej mocy, choć sam
wstęp „Welcome to the Empire” może jeszcze tego nie zapowiada. Jednak
już w tym miejscu czuć, że ta płyta to nic innego jak gitarowa bomba
tykająca, a jej eksplozja jest tylko kwestią czasu. Chwilę później
zespół odkrywa karty – energia sączy się z głośników aż miło. Nie
inaczej mają się sprawy przy okazji kolejnego „Devour”, który stanowi
jeden z najlepszych momentów płyty czy też dociążonego „Rising Fire”, do
którego powstał płomienny teledysk. Klimat w sposób znaczący zmienia
się za pośrednictwem „Orbitual Sunrise”, gdzie zespół wchodzi w bardziej
rozłożyste, podniosłe rejony, co chwilę później nabiera jeszcze innych
kolorów – mowa o balladowym „Longing to Know You”. FIREWIND prezentuje
tutaj zdecydowanie bardziej nastrojowe oblicze, a ten atmosferyczny
akcent pokazuje, że oprócz gitarowych „killerów”, grupa potrafi uraczyć
wyborną delikatnością. Ciekawostkę stanowi natomiast kawałek
zatytułowany „Overdrive” stanowiący pewnego rodzaju ukłon wobec
twórczości BLACK SABBATH z ery, kiedy szeregi formacji zasilał Tony
Martin (mam tu na myśli kultowy „Headless Cross”). Pomimo odmiennego
charakteru, utwór robi jak najlepsze wrażenie (nóżka sama chodzi). W
dalszej kolejności Gus G. i spółka prezentują mieszankę FIREWIND’owego
stylu w najlepszym wydaniu. Co tu dużo mówić, kawałki przelatują w oka
mgnieniu, płyta nie nuży i próżno tu szukać słabszych momentów. Jest
moc, której podwyższony poziom grupa z pewnością zawdzięcza barwie głosu
nowego wokalisty. Nie ma w tym jednak przesady, przedobrzenia. Nie bez
znaczenia pozostają tu klimatyczne urozmaicenia i nie mam tu na myśli
jedynie balladowego akcentu, ale ogólnego podbarwienia stylistyki.
Całości słucha się naprawdę świetnie!
„Firewind” to bez wątpienia bardzo mocna pozycja w dorobku zespołu.
Grupie udało się stworzyć solidny materiał, który powinien spotkać się z
pozytywnym odzewem, nie tylko wśród fanów zespołu, ale ogólnie
zwolenników metalowej tradycji. Kto lubi rasowy heavy/power z potężnymi
wokalami oraz czuje słabość wobec gitarowej wirtuozerii, ten
bezwzględnie powinien sięgnąć po premierowe wydawnictwa Gusa G. i
spółki. Jedna z lepszych pozycji wydawniczych (w tej stylistyce) jakie
ukazały się w ostatnich miesiącach!
8,5/10
Marcin Magiera