01. Thanx.
02. My Brother.
03. Dance In The City.
04. I Believe In You.
05. Loneliness In Your Eyes.
06. Laura.
07. Oh No, Once Again?!
08. Ehy…What’s Up?
09. Like A Bird.
Rok Wydania: 2009
Wydawca: Lion Music
Dość długo zabierałem się za odsłuchanie tego albumu. Sam nie wiem
dlaczego, doświadczyłem już kilka razy zaskoczenia związanego z
instrumentalnymi albumami wydawanymi przez Lion Music. Do moich
faworytów należą albumy Torbena Enevoldsena czy Daniela Plamqvista.
Jeśli uświadomicie sobie, ze ten oto album jest solowym krążkiem
gitarzysty prog metalowego Moonlight Comedy, tym bardziej trudno będzie
wam zrozumieć moją opieszałość.
Ale któregoś wieczoru, kiedy miałem chwilę wytchnienia, postanowiłem
posłuchać nowego – trzeciego krążka Simone Fiorletty – i kopara mi
opadła. Przyznam, że dawno nie słyszałem tak dobrego albumu
instrumentalnego..
#1 Gitara solowa brzmiąca pod Santanę, bardzo przyjemne harmonie, i
gdzieś głęboko w tle zaśpiewy… utwór genialnie się rozwija i kiedy
gitary są potężniejsze – brzmią wyśmienicie.
Na początku utwór bazuje w zasadzie na melodii, punktem kulminacyjnym są
szalone solówki, później chwila oddechu – i ponownie Simone szaleje po
gryfie.
Bardzo przyjemne tło – sekcja i gitary rytmiczne… a w trakcje całego
utworu wyśmienicie brzmi gitara basowa. Utwór kończy samotna perkusja –
patrzę na licznik – i zaszokowany jestem, że upłynęło niemal 7 minut!
#2 od początku miłe tło, z czystą partią gitary niemal
nieprzesterowanej, natomiast już w pierwszych sekundach Simone wchodzi z
solową melodią w stylu Satrianiego czy Vaia…
Następuje kilka odmiennych motywów jak choćby kilka akordów, by powrócić do szycia świetnych soczystych, melodyjnych solówek.
Wszystko przy tym niezwykle delikatnie ślizga się po umyśle i uszach
słuchacza. Mimo, że wiele tu zakręconych fragmentów, nie są
przekombinowane – i nie sposób się zmęczyć tą muzyką.
#3 Wprawdzie stanowi to urozmaicenie, jednak moim zdaniem intro w tym
utworze jest kompletnie niepotrzebne… ktoś wchodzi do samochodu,
nastawia radio – i odjeżdża…
Hmmm – może jednak wprowadzenie było potrzebne… track, który następuje
to prawdziwy utwór drogi. Chwytliwy riff a na nim fajne solówy. Nieco
więcej w nim bluesrocka, męczenia ruchomego mostu i szalonego
kostkowania… oczywiście nie brakuje w tym wszystkim melodii.
#4 Małe zaskoczenie, utwór rozpoczyna brzmienie syntezatorów, po chwili
jednak narasta gitarowa melodia, momentami zjeżdżająca na dysonanse…
nie mam wątpliwości, ze świadomie.
Po chwili utwór zmienia nieco oblicze, do klarownej sekcji w tle
dołączają klawisze, natomiast aktor nr 1 tego krążka szyje przecudnej
urody melodie solowe…
Niezłe motywy klawiszy trochę odwracają nawet uwagę od gitar… ale tylko na chwilę.
Nie trafiono natomiast z pewnym motywem czystej nieprzesterowanej gitary
w tle… Jeśli się wsłuchać – jest zupełnie niepotrzebny, mimo że nie
przeszkadza – równie dobrze mogłoby go nie być…
#5 Kolejna zmiana klimatu. Pianino plus przyjemna spokojna melodia gitarowa.
Gitary nieco zagęszczają się, solówki zaczynają być odgrywane z coraz
większą pasją, jednak w dalszym ciągu utwór trzyma się konwencji obranej
na początku. Miłym dodatkiem jest przyjemnie pulsująca gitara basowa.
#6 Już myślałem, że nic mnie nie zaskoczy kiedy kolejny utwór budowany
jest od początku na gitarze akustycznej. Bardzo fajnie, bez bajerów, bez
nakładań ścieżek pięciu instrumentów – tylko Simone Fiorletta i jego
gitara akustyczna.
Na końcu trochę szyku namieszały klawisze wtórując wprawdzie gitarze,
ale w pewnym momencie wprowadziły trochę niepokoju swoim brzmieniem…
#7 Tutaj Simone pokazuje poczucie humoru. Utwór budowany na rock n
rollowej sekcji, nieco nawet przekoloryzowanej, gitara solowa od
początku szaleje… wszystko sprawia wrażenie pogranicza rock n rolla i
folku… w środku trochę szaleństwa i dysonansów, później wyciszenie i
na wspomnianej sekcji mamy solówkę pianina, później hammondową i grande
finale – mini solo gitarowe na zakończenie.
Widać, że Fiorletta ma również dystans do tego co robi… jednak,
frywolne podejście nie wszystkim się spodoba… Ja podchodzę do tematu z
pobłażaniem, wolałbym jednak w tym miejscu, kolejny ambitny utwór jak
poprzednie…
#8 Śladowe poczucie humoru wita nas na początku kolejnego utworu (ktoś
wypowiada dziwnie tytuł utworu), jednak kawałek w klimacie i brzmieniu
przyrównałbym do gry Michaela Schenkera… dopóki nie wchodzi gitara
solowa, która gdzieś na motywie głównym wydaje się nieco improwizowana i
dość luźno związana z tematem…Po raz kolejny sporo tu uślizgów w
dysonanse. Warto zwrócić też uwagę na wyśmienite solo klawiszowe.
#9 Album wieńczy kolejny utwór w stylu Vaia/Satrianiego, soczyste gitary
na pierwszym tle, jednak wyraźna sekcja – soczyste talerze, ciepły
bas… a melodie grane przez Simone – rewelacyjne! Na koniec nieco
nostalgii i zadumy, odnoszę wrażenie, że w tym utworze mniej szaleństwa,
więcej pasji i uczucia…
Pojawia się też wypowiedzianych kilka zdań… wielka szkoda, że nie wyśpiewanych.
Cieszy to, że Simone Fiorletta na (bądź co bądź) swojej solowej płycie
nie okazał się hegemonem. Wiele do powiedzenia mieli tu zarówno
członkowie sekcji rytmicznej, a tym bardziej klawiszowiec – znany z
Labyrinth Andrea De Paoli.
Polecam ten album nie tylko miłośnikom instrumentalnych płyt gitarowych.
Płyta jest na tyle przystępna, że stanowić będzie gratkę dla każdego
fana gitary. Płyta pełna jest zmian, dlatego nie nuży. Wiele w niej
kapitalnych melodii, ale krążek nie jest stylistycznie rozrzucony…
Słucha się go wyśmienicie od pierwszego do ostatniego dźwięku. Pełen jest też luzu i niekłamanej radości z grania.
Być może wolałbym by w całości był poważny… niektóre bowiem motywy zakrawają na wygłupy.
Bez wahania wystawiam jednak ocenę bardzo dobrą… nie jej maksymalny pułap, ale środek skali.
8,5/10
Piotr Spyra