01. Road to Nowhere
02. Another World
03. Dancing to a Broken Heartbeat
04. Eternally
05. Firefight
06. On the Outside
07. One Soul
08. Powerless
09. Bottom of My Heart
10. Unbreakable
11. Wings of Love
12. Your Lips
Rok wydania: 2013
Wydawca: Frontiers
http//www.frontiers.it
Być może dzięki optymistycznemu nastawieniu, a może z powodu sympatii do
gatunku, czy też muzyków pojawiających się w kolejnych projektach hard
rockowych serwowanych nam przez Frontiers, nawet w produkcjach niezbyt
wybitnych zwykłem znajdować jasne punkty. Zresztą powiedzmy sobie
szczerze to niezbyt trudne zadanie, jeśli w głowie człowiek przestawi
się na odbiór muzyki melodyjnej a nieskomplikowanej.
Faktem jest natomiast, że powoli zacząłem tracić cierpliwość, a do
kolejnych odkryć, reunionów, czy powrotów na scenę podchodzić nieco
nieufnie.
Sam nie wiem dlaczego jednak wieść o wspólnej płycie Robbiego La Blanca i
Daniela Floresa spowodowała u mnie szybsze bicie serca. Przecież nawet
Flores zdołał kilka razy zbłądzić na ścieżce
kompozytorsko-producenckiej. Tak się jednak zdarzyło, że w chwili kiedy
płyta FIND ME dotarła do mnie, zalała mnie fala nowych produkcji. Istna
klęska urodzaju. Dlatego też pierwszy odsłuch albumu był niespieszny, na
spokojnie, ze stonowanym już stosunkiem do produkcji i nie na sprzęcie
przenośnym, ale na zestawie domowym.
Już pierwsze dźwięki, które popłynęły z głośników ponownie wywindowały
moje odczucia w rejony niemal euforyczne. Nie dość, że nie ma tu za
grosz marazmu czy miałkich melodii, to całość mimo że osadzona w
stylistyce poprocka czy też jak kto woli AORu, brzmi bardzo rockowo…
Właściwie, kilkukrotnie podczas odsłuchu relacje klawisze/gitary
przywodzą mi na myśl chociażby brzmienie Def Leppard. Bardzo miłym
zaskoczeniem są linie melodyczne. Bo prawdą jest, że w tego typu
projektach sam wokal nie jest dla odbiorcy niewiadomą. Pozostaje pytanie
czy piosenki, które przygotowano dla wokalisty, dopasowały się do jego
ekspresji i czy główny aktor przedstawienia był w stanie znaleźć
dodatkowy czynnik zapalny i wykrzesać ogień z tego konglomeratu.
W przypadku FIND ME, jestem przekonany, że tak się właśnie stało. Albumu
słucha się ze sporą dozą przyjemności. Myślę, że to tego typu granie,
które znaleźć może odbiorców po obu stronach barykady pomiędzy radiowym
popem, a hard rockiem. Kolejne kompozycje mimo że nie zlewają się,
potrafią stworzyć dla odbiorcy całkiem zgrabny monolit albumu.
Ta płyta na w sobie to „coś”. Posiada bowiem przywary gatunku, czy też
po prostu elementy tak oczywiste i ograne, że aż przewidywalne, jednak
wbrew pozorom elementy te zebrane w całość stanowią przyjemny produkt.
Myślę że obok ewidentnego clue tej płyty czyli wokaliz La Blanca,
niebagatelnym czynnikiem dla obcującego z rockowym repertuarem odbiorcy
są kapitalne solówki, które zarówno brzmieniem, jak i manierą przywodzą
na myśl złote lata muzyki nazwanej później hair-metalem. Aż zaskakujące,
że za solówki odpowiedzialni są głównie muzycy gościnni.
Może cała ta świeżość i wyczucie spowodowane są prostym faktem iż La
Blanc nie jest dinozaurem powracającym po latach na scenę, ale właściwie
aktywnym muzykiem. Album „Wings of love”, może wzbudzić nieufność już
samym tytułem, ale nie obawiajcie się… nawet ballady zawarte na krążku
mają nieco zadziorności i nie są przesłodzone.
Nagromadzenie na jednej płycie dobrych kompozycji, to niewątpliwa
zaleta, ale miałbym problem wybrać utwór na singla. Jeśli wszystkie są
jednakowo dobre, dla niektórych zapewne będą jednakowe… po prostu. To
chyba jest paradoks tej płyty. Nie przywykłym do tej estetyki
słuchaczom, najbardziej spodoba się dawkowana w porcjach.
Dla mnie jedna z jaśniejszych tegorocznych produkcji AORowych…
Rozgraniczę ją bowiem od kilku hardrockowych killerów i potraktuję w
osobnej kategorii. Za brak przysłowiowego gwoździa programu odejmuję
punkt od oceny bardzo dobrej.
7/10
Piotr Spyra