1. Descent into Darkness
2. When Angels Kill
3. Resist the Tyrant
4. On Wings of Steel
5. We Are Immortal
6. Empire of Hate
7. Run to the Black
8. Seven Angels
9. Blinded and Bleeding
10. Kill the Pain
11. Five Days to Madness
12. Ashes to Ashes
13. The End of Everything
14. Light the Skies
Rok wydania: 2023
Wydawca: Nuclear Blast
https://fifthangel.bandcamp.com/album/when-angels-kill
Fith Angel nagrali dwie płyty w latach osiemdziesiątych. i dało im to status kultowy Druga z nich została wydana u jednego z najważniejszych graczy tamtych czasów – Epic. Wieść jednak niesie, że po wydaniu drugiej płyty zespół stracił wsparcie wytwórni, co w rezultacie doprowadziło do jego rychłego rozpadu. Gdzieś w okolicach początku drugiej dekady obecnego wieku zespół reaktywował się, ale do wydania trzeciej płyty musieliśmy poczekać jeszcze parę lat. Między trójką, a czwórką z kolei upłynęło zaledwie pięć lat, ale czas nie oszczędził i poprzedniego składu. Jednakże ostatni gardłowy kapeli wydaje się być właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, nie mówiąc już o tym że za drugie wiosło sięgnął Steve Conley z Flotsam & Jetsam. Płyta „When Angel Kills” jest czymś więcej niż porządną rzemieślniczą robotą. Po kapitalnym albumie Jag Panzer, a w oczekiwaniu na drugą płytę KK’S Priest, nowa propozycja Fifth Angel umili czas sympatyków heavy metalu z powerowym szlifem (mowa o power metalu w jego amerykańskiej odmianie). Gdyby się przyczepić jest do bólu przewidywalnie, może nawet schematycznie. Ale za to jest w tym wszystkim szczypta czegoś więcej. Jakiś pierwiastek, który sprawia, że zamiast sięgnąć po inną płytę, chętnie wrócicie do tego krążka. Każdy utwór charakteryzuje fajna wokalna melodia i kapitalne riffy oraz solówki. I akurat gitarę solową trochę uwypukliłbym w miksie, bo jest czym się chwalić. Z kolei występujące co któryś utwór recytowane przerywniki, podkreślają wrażenie że mamy do czynienia z koncept albumem. W sumie szkoda, że nie występują jako osobne tracki, bo interesujące są jedynie podczas pierwszych przesłuchań. Srebrny krążek wypełniony jest niemal po brzegi, ale mimo to nie doświadczycie znużenia. Jest tu sporo dobrych melodii, jest pazur, hard rockowy pierwiastek, czy trochę pompatycznego podejścia – pod koniec z wykorzystaniem orkiestracji w tłach. Tym razem cieszę się że owe orkiestracje trochę ukryte są w miksie, bo sama ich obecność sprawia, że pod koniec płyta robi się trochę zbyt „miękka”. Na szczęście ostatni utwór to ponownie heavy pełną gębą. Nie pozostajemy więc na koniec z niesmakiem. Może pomarudziłbym również trochę w kwestii okładki, bo pierwszy rzut oka może sugerować inną zawartość… ktoś po prostu trochę przedobrzył.
Tak czy inaczej: album – czad. Naprawdę – solidna robota. Swoją drogą, ciekawe czy ten skład przetrwa… Trzymam kciuki, bo zrobili razem kawał płyty.
7,5/10
Piotr Spyra