01. Exiles Journey
02. A Witness to the Passing of Aeons
03. Colossal Voids
04. As Buried Spirits Stir
05. The Warren
06. Lashed by Storm
07. Bereft
Rok Wydania: 2008
Wydawca: Aural Music/Code 666
Miałem na ten wieczór zupełnie inne plany. Bardziej pilne recenzje i
inne pilne rzeczy. Jednak płyta która kręci się w moim odtwarzaczu po
raz kolejny, trochę mną wstrząsnęła. Dlatego postanowiłem przelać w
tekst moje odczucia niezwłocznie.
Kiedy tylko ujrzałem okładkę, trochę się załamałem. Szczytem finezji
było dać zdjęcie lasu na okładkę (przypomina mi nawet pewne miejsce w
parku chorzowskim). W dolnej części obrazu ktoś zaprzągł do pracy
fotoszopa lub inne zwierze do obróbki zdjęć i zmajstrował zamazaną taflę
powiedzmy że jeziora. Okładka kojarzy się więc jednoznacznie – black
metal! Jedyne co odróżnia okładkę od setek typowych pogańskich okładek
to brak śniegu na drzewach… gdyby takowy się pojawił – nie wiem czy
zmusiłbym się do odpalenia krążka.
Jako, że w swych młodzieńczych latach rozsmakowywałem się również w
ekstremalnych gatunkach, co nieco z tych upodobań pozostało mi do dziś.
Nie mogłem więc odmówić płycie dania szansy. Po koszmarnym przywitaniu z
okładką nastąpiło spore zaskoczenie. Przestrzeń i brzmienie głównie
instrumentów akustycznych robi pozytywne wrażenie, do chwili gdzie
pojawia się wokal i perkusja. To właśnie elementy, które dyskredytują
ten krążek. Co bowiem zaskakujące, muzyka Fen bez kozery mogłaby być
określona mianem post rocka. Ciekawe motywy, majestatyczne tempa, nie do
końca sfuzowane gitary, sporo gry akordami i używanie brzmień pseudo
akustycznych. Bardzo dobre wrażenie robią również klawisze. Stanowią
najczęściej subtelne ściany i wzmagają poczucie przestrzeni. Doszedłem
po pełnym przesłuchaniu do wniosku, że gdyby album był instrumentalny –
nawet mimo kiepsko brzmiącej perkusji mógłbym mu dać dobrą ocenę.
Konsternację pogłębia fakt, że czasem na płycie pojawiają się zwyczajne
wokalizy – głęboki czysty głos gdzieś w tle..
Na przykład początku trzeciego utworu nie powstydziłby się żaden
progrockowy wykonawca… Album jest naszpikowany ambitnymi motywami i
odnoszę wrażenie, że wokale, które tu przeważają pasują jak pięść do
oka.
The Malediction Field jest dla mnie przykładem zmarnowanego potencjału.
Blackowe wokalizy bowiem burzą mi całokształt i pewien domniemamy
wizerunek zespołu, który ze swoją muzyką z powodzeniem mógł zaistnieć
przed kompletnie innym audytorium niż sobie zaplanował.
Jeśli ktoś chciałby wystawić na próbę swoją tolerancję, jeśli ktoś lubi
zarówno klimat jak i blackowe growle, w końcu jeśli ktoś ceni
eksperymenty i odkrywanie drugiego dna i innego znaczenia – polecam ten
album. Oczywiście polecam tę płytę wszystkim, tym którzy w spektrum
swoich zainteresowań mają gatunki ekstremalne – wówczas płyta może
naprawdę się spodobać.
Z mojego punktu widzenia, nie mogę odmówić talentu kompozytorskiego, ani
nawet umiejętności muzykom, którzy być może nawet sami nie zdają sobie
sprawy z tego że się marnują próbując uchodzić za zespół blackowy.
4/10
Piotr Spyra