FAITH & SPIRIT – 2016 – Glorious days (EP)

FAITH & SPIRIT - 2016 - Glorious days (EP)

1.I’ll be Your Man
2.Glorious Days
3.Everybody gets it wrong
4.Black moon
5. Down the road

Rok wydania: 2016
Wydawca: Faith & Spirit
http://www.faithandspirit.fr


Bycie prawdziwym, wiernym sobie i swoim inspiracjom Artystą to najważniejsza zasada od dawna panująca w muzyce. Z takim przesłaniem po francuskiej scenie muzycznej kroczy zespół Faith & Spirit. Grupa w składzie: Antoine Teboul (gitara), Vivien Thielen (gitara i wokal), Geoffroy Cantou (klawisze), Thomas Denoyelle (bas) i Julien Largilliere (perkusja) otwarcie przyznaje się do inspiracji Elvisem Presleyem, Deep Purple, Led Zeppelin, ale także i do nie tak odległych w czasie Oasis, czy The White Stripes. Faith & Spirit do tej pory wydał dwie EPki – „Strike back” w 2014 roku i „Glorious days” w 2016. Jak zatem muzyczny hołd oddają swym idolom Francuzi?

Album otwiera „I’ll be your man”. Rozpoczynamy więc od ciekawej gry perkusji, prostej grze na gitarze oraz przypominających lata 70. XX wieku klawiszach. Już na wstępie słychać, że wzorem wokalnym po trosze jest Mick Jagger z okresu najlepszych płyt Stonesów. Miłe dla ucha rockowe, proste granie, z fajną grą basu w tle. Ciekawie wypada również refren, gdzie wokaliście wtóruje żeński chórek. Gdzieś w tle jeszcze można usłyszeć klawisze Hammonda, które kojarzą się troszkę z wczesnym Deep Purple lub The Animals.

Drugą propozycją jest utwór tytułowy, „Glorious days”, który rozpoczyna się lekko przesterowanym wokalem, przywołującym na myśl „I am the walrus” Beatlesów, co jest jednak pewnym minusem i może nieco przeszkadzać. Co do kompozycji – ciekawe granie zespołu, od pianinka po gitarę akustyczną w tle. Mało kto tworzy jeszcze takie kawałki i może więc dobrze, że zespół postanowił muzycznie osiąść w latach 70. Natomiast to, co wokalnie i instrumentalnie dzieje się pod koniec utworu, rekompensuje początkowe niedostatki. Wyborny żeński wokal i energetyczna gra gitary. Tylko cztery minuty, ale za to jakie dobre! Utwór warty tego, by jego tytułem nazwać cały album.

Przejdźmy zatem do następnego w kolejności „Everybody gets it wrong”. Tu z kolei rozpoczynamy od delikatnej gitary akustycznej (przypominającej troszkę intro do hitu lat 90. „What’s up?” zespołu 4 Non Blondes) oraz bongosów i pianinka. Wokalista porzucił na chwilę efekt z poprzedniego utworu i śpiewa swym „normalnym” głosem. Trzeba przyznać, że dzięki temu brzmi on o wiele lepiej i miejscami może pozytywnie kojarzyć się z Liamem Gallagherem z Oasis. Również sam utwór bardzo ładnie „płynie”, z czasem lekko przyspieszając. Da się w nim wyczuć nieco bluesa, lecz jest on taki bardziej „wczesnofloydowski” niż np. „claptonowski”. Na pochwały zasługuje świetna gra gitar oraz klawiszy w tle. Kolejne cudowne cztery i pół minuty, które mogłyby trwać i trwać. Wielka więc szkoda, że w najciekawszym momencie realizator dźwięku postanowił utwór wyciszyć…

Po chwili bluesa czas na „Black moon”. Rozpoczyna go znów dobra gra gitary i niestety znów przetworzony wokal. Sam utwór bardzo rockowy, przypominający dokonania Lenny’ego Kravitza. Ciekawie brzmią w tle organy Hammonda, a także solówka na gitarze.

Ostatni utwór („Down the road”) to bluesrockowy kawałek z fajnym refrenem śpiewanym wraz z żeńskim chórkiem i ciekawym brzmieniem harmonika ustnej w tle. Bardzo dobre zwieńczenie albumu, który swoje korzenie ma głęboko w latach 70. XX wieku i całymi garściami czerpie z ich niezmierzonego bogactwa. Autor okładki również dał się ponieść różnym inspiracjom. Stworzył więc ilustrację, która przypomina dzieła Alfonsa Muchy. Z tym wyjątkiem, że Pani na okładce posiada tatuaże.

7/10

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz