1. Leave It Behind Us
2. You
3. Wrong
4. Frozen
5. Restoring The Loss
6. To Fit The Mold
7. Out Of Reach
8. The Phantom Letters
9. The Disease …
10. It Comes From Within
11. Free
12. I´m Drowning Alone
13. … And The Distance
14. … And The Distance (Carina Bonustrack)
Rok wydania: 2011
Wydawca: SPV
Wydawać by się mogło, że „Torn”, poprzedni album Evergrey ukazał się
całkiem niedawno, a tak naprawdę jego premiera przypadła na jesień 2008
roku. To kolejny dowód na nieubłagane działanie czasu, który pędzi do
przodu niczym obłąkany szaleniec. Zapewne wielu łapie się za głowę,
dochodząc do wniosku, że to co iluzorycznie wydarzyło się „wczoraj”
faktycznie miało miejsce kilka lat temu. Mimo tego, że ta egzystencjalna
dygresja ma niewiele wspólnego z najnowszym materiałem Szwedów, to
wprowadza ona człowieka w stan melancholii, a ta w przypadku „Glorious
Collision” nie pozostaje bez znaczenia.
Najnowsza odsłona możliwości zespołu jest swobodną kontynuacją klimatu
zapoczątkowanego na „Monday Morning Apocalypse” oraz kolejnym „Torn”
(genialny krążek). Dziwi fakt, że pomimo drastycznych zmian w składzie,
muzyka w żaden sposób tego nie odzwierciedla. Tak jakby ten album
stworzyli ci sami ludzie. Jak wiadomo – w wielu przypadkach – tak
poważne zawirowania personalne odciskały swoje piętno na samych
dźwiękach, a w tym przypadku nic takiego nie ma miejsca. Nowy krążek
jest naturalnym rozwinięciem pomysłów, formy i atmosfery ostatnich płyt.
Słychać to już w pierwszym „Leave It Behind Us” – kompozycji nie tylko
bardzo udanej, lecz świetnie inicjującej całe wydawnictwo.
„Glorious Collision” to godzinna uczta klimatyczno – melodyjnego metalu
naznaczonego jarzmem pewnego żalu i smutku. To wrażenie potęgują
emocjonalne wokale Englund’a, którego specyficzna barwa głosu implikuje
muzyce pokaźną dawkę cierpienia i przygnębienia (nie mylić z klimatem
depresyjno – pogrzebowym w stylu My Dying Bride). Przysłowiowa uczta to
trzynaście smakowitych potraw, z których każda jest inna, ale poprzez
podobne składniki i przyprawy, nie można się wyzbyć wrażenia, jakoby
wszystkie idealnie ze sobą współgrały uzupełniając się pod każdym
możliwym względem.
Świetne robotę odgrywają klawisze, których zastosowanie buduje
nietuzinkową atmosferę oraz dodaje muzyce tzw. przestrzeni. Ponadto
partie tego instrumentu nie są natarczywe, wszędobylskie. Pojawiają się
tam, gdzie ich obecność jest wskazana i jest to zaakcentowane z różnym
natężeniem.
Ogólnie przeważają spokojniejsze brzmienia, czego apogeum osiągnięto
przy okazji balladowego „Free”. Jednak nie zabrakło również mocniejszych
akcentów w postaci cięższego „Frozen”, „It Comes From Within” z
triolowymi, naprzemiennymi uderzeniami podwójnej stopy, czy „Restoring
The Loss” z lekko zakręconym podziałem rytmicznym i wpadającym w ucho
refrenem. W sumie nie ma jednoznacznego rozgraniczenia na utwory wolne i
szybkie, bo Evergrey łączy przeciwstawne nastroje i gdy rozpoczyna się
spokojnie, to nagle pojawia się „moc” i odwrotnie. Można to przyrównać
do wulkanu, którego erupcja jest trudna do określenia. Utwory głównie
wykorzystują średnie i wolne tempa, ale marazmu i nudy tutaj nie
uświadczymy – na ziewanie się nie zbiera. Następujące po sobie motywy są
skrupulatnie dobierane. Łączenie części wolnych z szybszymi, cięższych z
lżejszymi następuje w sposób niewymuszony i zyskuje na tym nie tylko
dynamika, a kiedy słucha się takiego „Wrong” to (używając uliczno –
ziomalskiego slangu) – RISPEKCIK!
Pewne zastrzeżenia mogą budzić same wokale – nierzadko zadają się być
zrobione na tzw. jedno kopyto, ale nie jest to aż tak dokuczliwe i na
tle całości nie ma to tak wielkiego znaczenia.
Jak się okazało, obawy o nowe oblicze Evergrey, były bezpodstawne.
„Glorious Collision” to kawał świetnego grania i jedna z lepszych
rzeczy, jakie zespół nagrał w swojej karierze (pewnie zaraz podniesie
się wrzawa: JAK TO, HAŃBA!!!). Obecna stylistyka twórców genialnego
„Torn” idealnie trafia w moje gusta, ale sympatykom wcześniejszych
dokonań, ten album nie poprawi samopoczucia – no cóż trudno sprostać
wszystkim oczekiwaniom. Jak dla mnie zespół obrał dobry azymut i oby
kolejne dokonania były tego potwierdzeniem!
Zobaczymy jak nowy materiał wypadnie podczas występów na żywo – niebawem
nadarzy się sposobność, by samemu to skonfrontować. Oby tylko nic nie
stanęło na przeszkodzie..
PS. Najwyższą notę odbiera przeciętna okładka – na szczęście nie odzwierciedla poziomu jaki prezentuje zawartość muzyczna 😉
9/10
Marcin Magiera