EUROPE – 2009 – Last Look at Eden

EUROPE - Last Look at Eden

1. Prelude
2. Last Look At Eden
3. Gonna Get Ready
4. The Beast
5. New Love In Town
6. Mojito Girl
7. No Stone Unturned
8. Catch That Plane
9. U Devil U
10. Only Young Twice
11. Run With The Angels
12. In My Time

Rok Wydania: 2009
Wydawca: Edel


Z Europe już tak jest, że wierni fani zostali w pewnym momencie wystawieni na próbę, zespół po reaktywacji grał, tak jakby nigdy grać nie przestał – mianowicie gdyby między Prisoners in paradise a Start from the dark nagrano jakieś 5 albumów – być może ewolucja mogłaby być płynna. Za to muzycy komponowali swoje na boku – i sami ewoluowali, a wraz z nimi ich postrzeganie muzyki zapewne. W ten sposób zespół stał się cięższy mroczniejszy, a swoją muzykę osadził bardziej w brzmieniach lat 70-tych.
Niestety w naszym kraju ich reaktywacja a i ewolucja jest przez media ignorowana – szkoda, małe przy tym szanse, by zespół odwiedził Polskę… Nic to – pozostają nam południowi sąsiedzi…

Singiel i teledysk podbudował atmosferę i narobił zamieszania w sieci, bowiem kiedy szukamy informacji o płycie, znajdujemy artykuły o singlu… a już zdarzyło mi się cieszyć, że płyta jest dostępna.

Już sam fakt, że płytę rozpoczyna intro (do tego orkiestralne) jest w przypadku Europe pewnym novum. Pierwszy z regularnych utworów na płycie – tytułowy Last look at Eden, stanowi bardzo mocny początek – ciężkie riffy, podszyte orkiestrą a do tego świetne melodie… trudno się dziwić, że album nazwano właśnie tak jak ten utwór.

Po mocnym początku jeden z moich faworytów na albumie – Gonna get ready. Kurcze – to tak jakby podrasować Let the Good Times Rock wymieszać z Thin Lizzy, doprawić T. Rex, a zostawić niesamowity talent Szwedów do komponowania genialnych melodii! Ale jak się okazuje (nie po raz ostatni) album Last look at Eden to stawianie na riffy.

Catch that Plane z mniej ciekawą zwrotką, ratuje riff i refren, gdzie Tempest manierą przypomina Lynotta a klawiszowe tło oscyluje jakby na pograniczu brzmień hammondów, a orkiestry. John Norum ponownie maluje prześwietne solowe melodie, kończone bardziej karkołomnymi dźwiękami… by pod koniec nawet zaserwować fragmencik bez przesteru.

Balladę New love in town usłyszałem jakieś dwa tygodnie przed pełnym albumem, na stronie jednej z rozgłośni radiowych – zdarza wam się godzinę słuchać jednego utworu? Ja tak zareagowałem na ten utwór. Zero lukru, po prostu fajna melodia i jakby mniej banalna piosenka o miłości… fajne chórki, partie skrzypiec i solóweczka – palce lizać… jasny gwint – dawno ballada mną tak nie sponiewierała!

Ale to tylko chwila wytchnienia na albumie, kolejnym killerem i musową pozycją koncertową jest The Beast. Szybszy, mocniejszy kawałek z charakterystycznym riffem, i kilkoma momentami przesterowanych wokali… zaskakuje zwolnienie, ale jak możemy się domyśleć, to zaledwie przerywnik przed szaloną solówą.


Mojito Girl znane będzie niektórym już z wersji koncertowych przemyconych przez fanów do sieci. Utwór może nie powala melodyką, ale za to zbudowany jest na riffie do złudzenia przypominającym Children of the Revolution, gitary w refrenie, oraz jedna z solówek przypominają klimat southern rocka, ale łatwo się domyślić że taki był właśnie zamiar… za pierwszym przesłuchaniem utwór mną nie wstrząsnął, po kilku razach, jest tym, który najczęściej nucę – i to nie rzeczony riff, lecz refren właśnie.


No Stone Unturned, to kawałek o wielu twarzach zaczyna się nieco dziwnie, może post rockowo? Kiedy jednak po chwili orkiestra lub klawisze pojawiają się pod spodem czujemy, że utwór jest integralną częścią płyty. Refren kończą kolejne świetne partie orkiestry. Track sprawia wrażenie najmniej skomplikowanego jeśli chodzi o zmianę motywów, bowiem kilka razy powtarzają się zwrotka i refren zanim zaskoczy nas sekwencja solówek – jarrowe klawisze, orkiestracje a do tego jeszcze gitarowa.

Only Young Twice również będzie znany fanom wyczekującym na album. Utwór ten został przez pomyłkę podmieniony na singlu z U devil U. Być może przez osłuchanie, utwór ten należy do moich ulubieńców, mimo że obiektywnie trudno w nim wskazać wybijające się partie… na przestrzeni całego albumu natomiast nie odstaje stylistycznie. To kolejny szybszy utwór z riffem killerem, delikatnymi orkiestracjami i soczystą solówą… mniej tu za to rozmachu jeśli chodzi o melodie.

U devil U – kolejny ciężki riff, podkład hammondów i chyba najmniej charakterystyczny na płycie refren. Jednak to riffy i solówka sprawiają, że kawałek ten nie może być postrzegany jako wypełniacz, tak czy inaczej nie ma startu do utworów poprzednich.

Zaraz potem następuje mój kolejny faworyt na płycie: Run With the Angles. Zaczyna się niepozornie partią basu i tlącą się z tyłu gitarą (patent nieco podobny do gitar z Out of This World), po wstępie jednak następuje mocne uderzenie i refren w stylu Yesterday’s News! Refren jest niesamowicie energetyczny i niemożliwym jest przy nim usiedzieć bez ruchu… Tutaj z kolei w solówce trudno doszukać się melodii. Norum po prostu szaleje na gryfie. Na sam koniec melodii gitarowej Tempest wtóruje wydając artykułowane dźwięki w stylu Stevena Tylera.

I w tym momencie wolałbym żeby płyta się skończyła. Druga na płycie ballada In My Time kompletnie do mnie nie trafia. Jest mdła i łzawa. Niestety John Norum w tym utworze smuci pod Gary’ego Moore’a. No dobra, sedno refrenu mi się podoba… harmonia w solówce, również, ale to raczej krótkie motywy, a sześć minut z kawałkiem to stanowczo za długo na takiego smutasa… cóż może jednak przyda się on młodzieży na dyskoteki w formie tańca przytulańca… brrr. Choć wiem, że jeden kolega się nad tym kawałkiem rozpływał, ode mnie za ten utwór ten rewelacyjny bądź co bądź album ma punkt w plecy.

Last Look at Eden jest o niebo lepszy od poprzedniczki, jednak pomyli się ten kto pomyśli, że z poprzednim albumem niewiele go łączy. Nowa płyta jest jakby fuzją ciężaru poprzednich dwóch albumów, pewnego miksu rocka lat 70-tych i AORu z domieszką melodii Prisoners i Out of this world, a wszystko doprawione orkiestrą symfoniczną. Mimo że album zawiera kawałek, którego nie trawię, a w przypadku Europe zdarzało się to niezmiernie rzadko (Song no. 12), przyznam że nawet Start From the Dark, którego lata wyczekiwałem nie rzucił mnie na kolana tak jak Last Look at Eden.

9/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz