01.Pompous Fool
02.Heart of a Child
03.Moon River
04.Sam Hall
05.Smile
06.Always on My Mind
07.One Woman
08.The Rebels
09.The Call
10.How Could We Know
11.This Has Gotta Stop
12.Stand and Deliver
13.You’ve Changed
14.Misfortune
Rok wydania: 2024
Wydawca: Surfdog Records
Eric Clapton to niekwestionowana legenda. Ponad pół wieku temu nazywano go Bogiem Gitary. Wytyczał nowe ścieżki. Miał wszystko. Współzawodniczył z Jimmym Pagem i Jeffem Beckiem. Podziwiali go The Beatles i The Rolling Stones. Jimi Hendrix grał na jego koncertach w roli supportu. Potem przyszły typowe dla tego zawodu problemy – uzależnienie, nieudane związki, spadek popularności i zmaganie się z samym sobą. Jeszcze później rozpacz po tragicznej śmierci syna. Aż u progu lat 90-tych niespodziewany powrót na szczyt list przebojów po wydaniu płyty „Unplugged”. Od tamtej pory udaje mu się utrzymywać stałe zainteresowanie fanów. Przetrwał i żyje. Został celebrytą. Napisał autobiografię. Regularnie koncertuje dla pełnych sal. I ciągle przypomina o sobie nowymi nagraniami. Inna sprawa, że są to płyty przeciętne, nie wnoszące niczego do rozwoju rocka ani nawet twórczości samego Claptona. Takie bezpieczne granie, które może „wpadać w ucho” zwykłych zjadaczy chleba. Ale tak naprawdę podoba się tylko najbardziej zagorzałym zwolennikom gitarzysty.
Pod wpływem sukcesu albumu „Unplugged” każda kolejna płyta studyjna naszego bohatera preparowana była według podobnego przepisu. Zawierała miksturę brzmień gitar akustycznych i elektrycznych – ze zdecydowaną przewagą tych pierwszych. Muzycznie opierała się wprawdzie na bluesowych korzeniach gitarzysty, ale bardziej skręcała w stronę radiowego pop-rocka. Takiego dorosłego – wręcz geriatrycznego – złośliwie można powiedzieć. Czyli w sumie nijakiego. Próby odświeżenia repertuaru szybko poszły w odstawkę. Lepiej się nie wychylać, bo nie ma takiej potrzeby. Był wprawdzie chlubny wyjątek, czyli kolaboracja z ikoną bluesa – B.B. Kingiem i intrygująca wspólna płyta „Riding With The King” z 2000 roku, ale jak powszechnie wiadomo – wyjątki potwierdzają regułę.
Najnowszy album nosi tytuł „Meanwhile”. Jest pierwszą płytą Claptona, która ukazała się wyłącznie w postaci wirtualnej. Trafiła do serwisów streamingowych na początku października. Docelowo w styczniu przyszłego roku ma być także standardowe wydanie na CD i LP, ale na razie możemy jej posłuchać tylko z plików. Jest to odważne posunięcie i próba dostosowania się do współczesnych trendów. Na tym jednak wszelkie nowości się kończą. Muzycznie pozostajemy w skansenie.
Zestaw piosenek składających się na dwudziesty drugi solowy album Claptona tworzą numery zebrane z kilku ostatnich lat działalności. Zdecydowana większość to interpretacje twórczości cudzej. Mówiąc wprost – covery. Wkład autorski to zaledwie cztery kompozycje. Niektóre miały już swoją premierę w sieci. Najgłośniej zrobiło się swego czasu wokół kawałka „This Has Gotta Stop”. Twórca opublikował go w okresie pandemii jako swoją odpowiedź na konieczność zaszczepienia się przeciwko wirusowi Covid-19. Dołączył do grona sceptyków. Cóż, każdy ma prawo do własnego zdania. Mimo kontrowersji piosence nie udało się jednak zostać hymnem antyszczepionkowców. Z kolei kompozycja „Pompous Fool” była próbą wyrażenia swych poglądów na temat rządów brytyjskiego premiera Borisa Johnsona. Bo Clapton na starość postanowił zradykalizować przekaz liryczny swych utworów. Szkoda, że w ślad za tym nie poszły rewolucyjne zmiany w komponowaniu i aranżacji.
Początek jest wprawdzie obiecujący. Otwierający płytę wspomniany już „Pompous Fool” wita nas zadziorną solówką w stylu bluesowym a cały numer oparty jest na skocznym rytmie. Ale im dalej, tym bardziej standardowo. I mniej ciekawie. „Heart Of A Child” to miałka akustyczna piosenka o zabarwieniu balladowym. Rzetelna, lecz nijaka. Standard „Moon River” okrutnie trąci myszką. Zasługuje na uwagę wyłącznie z powodu gościnnego udziału w nim Jeffa Becka. Było to zresztą jedno z ostatnich nagrań tego gitarzysty przed śmiercią. Potem słyszymy folkową piosenkę tradycyjną „Sam Hall”. Aranżacyjna próba wejścia w buty Marka Knopflera raczej nie zakończyła się tu powodzeniem. Jakby tego było mało, Clapton serwuje kolejny stareńki cover – „Smile”. To już ewidentny przebój na potańcówkę w sanatorium. Czy może być gorzej? Owszem. Spopularyzowany przez Elvisa Presleya „Always On My Mind” wybrzmiewa tutaj w wersji country! Drugim głosem beczy (bo raczej nie śpiewa) do mikrofonu czołowa postać tego gatunku – Bradley Walker. Skoro już o gościach mowa – podczas sesji nagraniowej do studia zawitał jeszcze jeden weteran sceniczny – Van Morrrison. Słynny Irlandczyk oprócz zaśpiewania w nowej wersji „This Has Gotta Stop” jest obecny jeszcze w dwóch innych kawałkach – „The Rebels” i „Stand And Deliver”, co wynika z faktu, że jest autorem tychże. Swoim zmęczonym głosem nie podnosi jednak walorów artystycznych tych piosenek, że tak to delikatnie ujmę.
Nie porywa też powrót do stylistyki reggae. „One Woman” miał w zamierzeniu bujać, ale raptem ledwo się kiwa. „How Could We Know” to z kolei ukłon w stronę soul i R&B, co podkreśla udział w nim wokalistki Judith Hill. Nic szczególnego. Na dobranoc artysta serwuje więc „You’ve Changed” Chucka Berry’ego. Niełatwo dosłuchać go do końca nie tłumiąc ziewania. I jeszcze własny „Misfortune”, który wpisuje się w schemat akustycznych ballad Claptona, ale do klasyki raczej nie trafi. Taki los czeka zresztą całą opisywaną płytę. Miło, że panu Ericowi wciąż chce się nagrywać. Każdy spędza swój czas na emeryturze, jak ma na to ochotę. Oby tylko zdrowie dopisywało.
Mam trochę mieszane uczucia. Bo czy o Claptonie wypada pisać źle? Jest klasykiem. Symbolem złotej epoki blues-rocka. Tego nikt mu nie odbierze. Ale jako twórca od dawna nie ma już niczego do pokazania. Podczas gdy niektórzy jego rówieśnicy (chociażby The Rolling Stones czy niedawno David Gilmour) potrafią wciąż nagrywać płyty intrygujące i trafiające w gust kilku pokoleń, Eric Clapton dzielnie broni swego przyczółka. Tylko chyba nie zauważył, że nikt nie ma zamiaru tej twierdzy zdobywać.
5/10
Michał Kass