1. Here Comes The Fire [04:23]
2. When God Was Sleeping [03:19]
3. The Architects Of My Apocalypse [03:20]
4. Ad Infinitum [04:14]
5. Triumph And Disaster [04:04]
6. Man Overboard! – The Dark Hour Of Reason [05:53]
7. The Storm Comes In [02:45]
8. Time [03:45]
9. Nothing In This World [03:55]
10. Infecting The Program [03:18]
11. It`s High Time [03:34]
12. Son Of The Morning [04:14]
13. I Don`t Belong Here [06:04]
Rok Wydania: 2009
Wydawca: Drakkar Records
Być może pasjonaci internetowych ciekawostek i miłośnicy coverów
skojarzą Emilbulls z charyzmatycznym wykonaniem utworu A-ha – Take on
me, zobrazowane przezabawnym teledyskiem… jeśli nie znacie tej wersji –
skorzystam z okazji i polecam.
Emilbuls wydaje nakładem Drakkar records swój kolejny album.
Mimo, że z pozoru wydaje się, że muzyka zwana crossover wydaje się
bardziej przystępna dla sympatyków wielu gatunków, zawartość
pierwiastków innych, może odstraszać potencjalnych odbiorców…
Najciekawsze jest, że tego typu muzyka tak naprawdę kierowana jest do
ludzi bardzo otwartych. Zwłaszcza na mieszanie stylów muzycznych.
Emilbulls miesza -i to nieźle.
Nowożytny punkrock, z melodiami Linkin Park, szczyptą grungu, sporą
dawką thrashu, który w tym całym otoczeniu prezentuje się raczej jako
metalcore. Gdzieś w połowie albumu znajdziemy nawet nisko zestrojone
gitary i riffy charakterystyczne raczej dla kapel spod znaku klimatów
Paradise Lost.
To co zwraca uwagę w Emilbulls, to niesamowite pokłady energii, które
muzycy są w stanie przekazać przez własną muzykę. Nie może ujść uwadze
również zdecydowany nacisk na melodie, na szczęście nie mamy tu do
czynienia z banalnymi piosenkami, ale tworami bardziej ambitnymi.
Thrash-metalcorowe krzyki podkreślają agresywniejsze fragmenty – a
pasują do muzyki zawartej na Phoenix idealnie!
Pojawiające się tu i ówdzie elektroniczne smaczki pogłębiają jeszcze wrażenie obcowania z muzyką na wskroś nowoczesną.
Tak naprawdę najbardziej zaskakującym utworem na płycie jest kawałek
ostatni, który można traktować w kategoriach ballady. Przyznam, że nieco
burzy mi odbiór krążka jako całości.
Niemcy z Emil Bulls zaserwowali nam prawdziwie amerykański album. Mimo
wielu zawartych na nim wpływów, całość spięte jest pewną klamrą
charakterystyczną dla zespołu.
Utwory w rockowym spektrum – mogłyby pretendować do miana radiowych
hitów. Jednak jak wspominałem, muzyka tak stylistycznie rozległa będzie
miała trudność dotrzeć do fanów muzyki ograniczających się w ramach
jednego gatunku.
Krążek oceniam na granicy oceny dobrej i bardzo dobrej… gdyby nie ballada – mogłoby być pół punktu wyżej.
Wiadomo też że zostanie wydana wersja z trzema utworami bonusowymi, niestety promo ich nie zawiera.
7,5/10
Piotr Spyra