1. Prologue 01:24
2. Helvetios 04:00
3. Luxtos 03:56
4. Home 05:16
5. Santonian Shores 03:58
6. Scorched Earth 04:18
7. Meet the Enemy 03:46
8. Neverland 03:42
9. A Rose For Epona 04:26
10. Havoc 04:05
11. The Uprising 03:41
12. Hope 02:27
13. The Siege 02:44
14. Alesia 03:58
15. Tullianum 00:24
16. Uxellodunon 03:51
17. Epilogue 03:16
Rok wydania: 2012
Wydawca: Nuclear Blast
http://eluveitie.ch/
Napleniło się wszelakiej maści produktów łączących w sobie metalowe
brzmienia z ludowością różnych kultur. W tej materii prym wiedzie
Skandynawia z całą plejadą formacji, przy których często ciężko się
połapać. Zdarzają się jednak wyjątki z innych rejonów Europy. Jednym z
nich jest szwajcarski – personalnie liczny (aż osiem osób) niczym The
Kelly Family – Eluveitie. Sympatykom folk metalu ta nazwa z pewnością
jest dobrze znana. Zespół egzystuje od 2002 roku i w tym czasie spłodził
pięć krążków studyjnych, wliczając w to najnowszy „Helvetios”.
Nowa pozycja wydawnicza Szwajcarów jest ich najdłuższym materiałem –
liczba utworów mówi sama za siebie – trwa prawie godzinę. Poza aspektem
czasowym, nie ma zbytnich innowacyjności. Cieszyć może fakt, że materiał
brzmi lepiej, aniżeli przy okazji ostatnich krążków. Oczywiście nadal
jest to soczysty, melodyjny death metal z pokaźną dawką celtyckich
ornamentacji. Folkowe zdobniki towarzyszą każdej kompozycji, a ich
nasycenie jest niezwykle pokaźne. To sprawia, że z całego tłumu
podobnych zjawisk muzycznych, Eluveitie wybija się ponad przeciętność,
mając do zaoferowania coś więcej. W dużych dawkach słychać takie
instrumenty jak skrzypce, dudy, liry korbowe itp. Jednym słowem,
instrumentalnie o nudzie nie ma mowy – dzieje się dość sporo. Również w
aspekcie wokalnym panuje swoisty urodzaj – obok dominujących growli,
słychać wiele żeńskich wokali i czystych zaśpiewów. To sprawia, że
dominująca death metalowa stylistyka nie jest sterylnie zamknięta na
wpływy innych konwencji, często mocno odstających od głównego nurtu.
Nierzadko można poczuć ducha starego Amorphis, czy pierwszego The
Gathering.
„Helvetios” rozpoczyna prolog – narracja, odpowiedni wstęp do
energicznej całości. W połączeniu z utworem pojawia się specyficzna
aura, która towarzyszy nam już do końca. Na początku Eluveitie rozpętują
małe piekiełko – dużo w tym surowego death metalu ze Skandynawii, ale
charakterystyczna, celtycka otoczka nie pozwala zapomnieć, z czym mamy
do czynienia. Po żywym „Helvetios” następuje iście przebojowa atmosfera –
„Luxtos” emanuje skocznym klimatem i chwytliwością.
Zespół dba o to, by słuchacz nie popadł w nudę – o marazmie nie ma mowy.
Kompozycje są dość pokaźnie urozmaicone, posiadając zmienny klimat.
Oprócz (obowiązkowej) metalowej jazdy znaleźć można masę zwolnień,
epickich wtrąceń, melodyjnych refrenów (np. Neverland), spokojnych
akcentów itp. Eluveitie tym razem naprawdę się napracowali – to słychać.
Kawałki posiadają charakterystyczne motywy sprawiające, że całość nie
zlewa się w jedną zbitą papkę. Płyta jest oczywiście spójna i wyrównana,
ale nie jest ona zrobiona na tzw. jedno kopyto. Różnorodności dodają
klimatyczne przerywniki jak choćby plemienna pieśń „Scorched Earth”,
instrumentalny „Hope”, filmowy „Tullianum” czy wieńczący całość
„Epilogue”. To idealna odskocznia dla tak żywych utworów jak choćby
„Santonian Shores”, „Uxellodunon”, oraz ostrego „Meet the Enemy”.
Kto nie dzierży „zludowienia” metalu naszpikowanego dudami i innymi
pradawnymi instrumentami, tego zapewne nie przyciągnie wataha z
Eluveitie, chociaż kto wie… Szwajcarzy umiejętnie łączą dwa
przeciwstawne bieguny. Z jednej strony agresja i ciężar, a z drugiej
folklor oraz epicka chwytliwość. „Helvetios” nie forsuje obecnych
kanonów tego gatunku, ani nie wprowadza niczego nowego – to wszystko już
było. Jednak, bez dwóch zdań słucha się tego nadzwyczaj dobrze.
Eluveitie tym razem w zwyżkowej formie, to cieszy.
7/10
Marcin Magiera