EDEN’S CURSE – 2011 – Trinity

Eden's Curse - 2011 - Trinity

1. Trinitas Sanctus (Intro) 1:38
2. Trinity 4:54
3. Saints Of Tomorrow 3:52
4. No Holy Man 5:40
5. Guardian Angel 6:07
6. Can’t Fool The Devil 3:47
7. Rivers Of Destiny 5:08
8. Dare To Be Different 5:00
9. Children Of The Tide 5:50
10. Black Widow 5:05
11. Jerusalem Sleeps 6:36
12. Rock N’Roll Children 4:35

Rok wydania: 2011
Wydawca: AFM Records


Nie ukrywam, że informacja o kolejnej płycie heavy metalowych czcicieli chrześcijańskich warości (uwaga – nie chodzi o 2TM2,3) sprawiła mi sporą radość. Wobec tej grupy żywię pewien sentyment – może wynika to z faktu, że ich poczynania śledzę w zasadzie od początku. Teraz nadeszła pora na trzecią odsłonę ich muzycznych możliwości, które tym razem pokazały Eden’s Curse z jeszcze lepszej strony.
Już na wstępie pozytywne wrażenie wywołuje okładka tradycyjnie wykorzystująca motyw o tematyce biblijnej – z tą jednak różnicą, że obraz zdobiący „Trinity” ma w sobie więcej mroku. Tymczasem owa aura graficzna nie ma pokrycia w zawa”Tości muzycznej. Ta wciąż jest BARDZO melodyjna i przebojowa (oczywiście nie w takim sensie, jak to ma miejsce w przypadku pani Gagi). Ten album to skompensowana dawka rock – metalowej chwytliwości i kto poznał wcześniejsze albumy zespołu – wie, co mam na myśli. Dodam, że tym razem – w tym względzie – nastąpiła tendencja wzrostowa.
Co prawda pierwsze dźwięki nie robią furory. To co wydobywa się z głośników można śmiało określić mianem przeróbki ostatnich (żenujących) wypocin pionierów symfonicznego metalu, grupy Therion ze wstawkami z równie porywających gier akcji. Na szczęście ten niefo”Tunny początek to tylko intro i po jego przejściu niesmak szybko ulatuje w niebyt.
Na pierwszy rzut dostajemy szybszy „Trinity” utrzymany w charakterystycznym dla Eden’s Curse kimacie. Przy okazji tego kawałka w tle pojawia się ktoś bardzo znajomy – ktoś, kto udziela się w stosunkowo niszowej formacji o mało znanej nazwie Dream Theater 😉
Tak, tak… James LaBrie przy okazji tego albumu pojawia się wielokrotnie wspomagając zespół w chórkach. Dodatkowo wystąpił on w duecie z Michaelem przy okazji tradycyjnie brzmiącego „No Holy Man”. Trzeba przyznać, że efekt wspólnej kolaboracji wypadł jak najbardziej pozytywnie i może owy zabieg powinien mieć dalszą kontynuację w przyszłości.
No ale LaBrie to nie jedyny zacny gość na „Trinity”. Druga osobistość to człek powszechnie kojarzony z niemieckim Helloween. Andi Deris pojawił się przy okazji power metalowego „Black Widow” i co tu dużo mówić – facet wykonał fachową robotę. Jak widać, wokalnie „Trinity” prezentuje się niezwykle atrakcyjnie i już to powinno stanowić zachętę do sięgnięcia po ten krążek.
Następujące po sobie utwory to wylęgarnia potencjalnych hiciorów – począwszy od tytułowego „Trinity”, kolejnego „Saints Of Tomorrow” z genialnym refrenem (i te dośpiewy Labrie…), a kończąc na ckliwej balladzie rGuardian Angel”. W tym ostatnim pojawiają się zabawne tła klawiszowe, które mimo pewnej infantylności doskonale tu pasują. Ogólnie odnoszę wrażenie, że ten instrument mocno nawiązuje do twórczości niezapomnianego Dio, któremu i na tym albumie oddano hołd wykonując jeden z jego klasyków „Rock N’Roll Children”. To wykonanie nie wnosi nic szczególnego – posłuchać można i nic więcej.
Tradycyjnie nie mogło zabraknąć fachowych solówek, które eksplodują licznymi melodiami i odznaczają się niebagatelnym poziomem umiejętności warsztatowych. W kwestii instrumentalnej nie ma się do czego przyczepić – wszystko pracuje jak należy. To nie tylko wzbogaca walory samej muzyki, ale również pomaga realizować ciekawe pomysły, a tych w przypadku „Trinity” również nie brakuje.
Eden’s Curse nagrał solidny materiał o klasycznym usposobieniu i kto lubi melodyjne odmiany rocka i metalu ze szczyptą poweru – ten album jest dla niego pozycją obowiązkową. To chyba najbardziej urozmaicony album w dotychczasowej twórczości zespołu.
Świadczy to o ich ciągłym rozwoju i dobrze prognozuje na przyszłość. Obcowanie z „Trinity” to sama przyjemność..

PS. Ocena wcześniejszego albumu była wyższa, ale teraz poprzeczka postawiona została wyżej. Mizerne intro pociąga za sobą skutki 🙂

8/10

Marcin Magiera

Dodaj komentarz