1. Introvert
2. Nightmare Becomes Reality
3. Land of Misery
4. Yurei’s Revenge
5. Carnage
6. Devils Forest
7. Burn It Down
8. Battle Royale
9. Blueskin
10. You Will Not Get Rid of Me
Rok wydania: 2018
Wydawca: NOIZGATE Records
https://www.facebook.com/drownmyday/
DROWN MY DAY dostarcza nam nowy długograj tuż przed sporą trasą u boków
tuzów ciężkiego grania. I powiem szczerze że narobiłem sobie sporo chęci
na zobaczenie tego składu na żywo. „The Ghost Tales” jest bowiem
pozycją godną uwagi. Wybrednego odbiorcę zadowoli forma i szata
graficzna. Album wydany w digipacku zdobią mroczne obrazy stylizowane na
ryciny, a i sama kolorystyka tła ładnie z nimi koreluje. Ale to tylko
dodatek do dania głównego którym jest 33 minuty konkretnej młócki.
Wstępniak nazwany „Introvert” wydaje mi się zaprojektowany do
wykonywania na żywo. Już sobie wyobrażam jak tłum wykrzykuje te frazy na
koncercie. Zresztą patent wykrzyczanego refrenu przez wiele gardeł
pojawia się na płycie ponownie. Każdy kolejny kawałek dokłada kamyczek
do całokształtu. A to mamy do czynienia z nieposkromioną jazdą do
przodu, w następnym momencie prym wiedzie walcowaty ciężar. Trudno
jednak stwierdzić czy to growl, czy riff, czy też nienaganna rytmika
jest tu elementem wiodącym. Tych kompozycji dobrze się słucha bo i
brzmią porządnie i pozostawiają w głowie po sobie coś więcej niż
spustoszenie. Cieszy też fakt że wokalizy zaśpiewane wprawdzie nisko i
brutalnie, są dość zrozumiałe. Do moich ulubionych kawałków już po
pierwszym odsłuchu mógłbym swobodnie zaliczyć „Burn it Down”. Posiada
riff który odbieram w bardziej thrashowych kategoriach, plus wspomniany
wykrzyczany refren, robi swoje (mnie kojarzy się z Testament). Kolejnym
trackiem który pozostał w pamięci jest „Blue Skin” i jego refren.
Ale, to nie jest tak że wszystko mi tutaj pasuje i nic bym nie zmienił.
Dlatego mojego absolutnego faworyta pozostawiłem na koniec. „Yurei’s
Revenge” ze względu na wyróżniającą go melodykę gitar prowadzących… i
właściwie tutaj jedynie można mówić o solówkach. Właśnie takiego
podejścia nieco mi zabrakło w kolejnych kompozycjach. Fakt faktem, że to
mankament, który uwidocznił się dopiero przy chłodnej kalkulacji.
Owszem kawałki zorientowane są na rytm i riff do tego stopnia że melodie
w gitarach nie koniecznie muszą być namiętnie stosowane… ale ja bym
nie pogardził większa ich dozą.
Przyznam że nie zdarzyło mi się aby przesłuchać tą płytę jednokrotnie.
Format albumu pozwala delektować się w nim w pełni chyba dopiero po
drugim odsłuchu. Może to siła przyzwyczajenia do formatu trzech
kwadransów, a może ten materiał pozostawia tyle niedosytu że chce się go
chłonąć ponownie. Na pewno nie jest to czas stracony. Zdaję sobie
sprawę że tak intensywna muzyka mogłaby nawet fana cięższego brzmienia
doprowadzić na skraj tolerancji. Ja natomiast ze dwa kawałki łyknąłbym
jeszcze bez popity.
7,5/10
Piotr Spyra