01. Untethered Angel (6:14)
02. Paralyzed (4:17)
03. Fall Into The Light (7:04)
04. Barstool Warrior (6:43)
05. Room 137 (4:23)
06. S2N (6:21)
07. At Wit’s End (9:20)
08. Out Of Reach (4:04)
09. Pale Blue Dot (8:25)
10. Viper King (4:00) (Bonus)
Rok wydania: 2019
Wydawca: InsideOut Music
http://dreamtheater.net/
Poprzednia płyta miała być czymś przełomowym. Zespół postanowił zmierzyć
się z bardziej fabularyzowaną formą konceptu. Wielowątkowe
przedsięwzięcie okazało się przerostem formy nad treścią. Jednak każdy
kto wykazał maksimum dobrej woli uzna że z dwóch dysków swobodnie można
byłoby wybrać zawartość które mogłaby posłużyć za jednego długograja. Ja
nawet zrobiłem sobie taką składankę, bo całości nie daję rady
przetrawić za jednym strzałem. Inaczej sprawa miała się z płytą „Dream
Theater”, która była w pewnym sensie powrotem do podstaw. I do tej
konwencji postanowił powrócić zespół albumem „Distance Over Time”.
Już utwory singlowe pozwalały mieć nadzieję, że zespół nie będzie chciał
brnąć w zawiłości podobne jak w przypadku poprzedniej płyty. Taki
„Untethered Angel” jako żywo przywodził mi na myśl „On The Backs Of
Angels”. Kolejne dwa kawałki do których pojawiły się klipy tylko
utwierdzały mnie w przekonaniu że będzie dobrze. Tymczasem moim
absolutnym faworytem jest czwarty „Barstool Warrior”. Być może
charakterystyczny patent otwierający z fajnym prostym riffem plus
płacząca gitara solowa wystarczą by wlać otuchę w serce fana. Ale jest
tu i dobra melodia i fajna rytmika. I do tego wszystko to nie jest zbyt
zagmatwane. Później pojawia się parę bardziej zakręconych patentów, żeby
nikt nie powiedział że DT zapomnieli jak grać ambitnie. I chwilę
później pojawia się mój kolejny ulubieniec „At Wit’s End”. Tutaj jest
bardziej progresywnie, ale to mocna pozycja z ciężką gitarą. Zwrócę
także uwagę na balladę. „Out of Reach” jest po prostu przyjemnym
kawałkiem, jakiego zespół dawno już nam nie zaserwował. Takie pokłady
melodyki i prostoty częściej pojawiały się ostatnio choćby na solowych
płytach wokalisty. W tym przypadku miła niespodzianka. Płytę wieńczy
kawałek, który zadowoli tych dla których do tej chwili było zbyt prosto,
przemiły zakrętas z patentami niestrawnymi dla postronnego słuchacza
(wiem – bo sprawdziłem na żywo). Na bonus pojawił się numer prosty i
najbardziej rockowy. Ale do tego stopnia, że można rozważyć zakup wersji
podstawowej i sobie go zwyczajnie odpuścić.
Poza wszystkimi obiektywnymi plusami na czekliście, tej płyty po prostu
dobrze się słucha. Wracam do niej z przyjemnością. Nie po to aby
doszukiwać się kolejnych warstw, czy też drugiego dna. Podobnie jak
wspomniany „Dream Theater”, nowy album imponuje melodyką, a jak na ten
zespół jest prosty, przez co wydaje się także szczery. Nie zabrakło
progresywnego szlifu, co to – to nie. Ale wydaje mi się że ta płyta jest
dużo bardziej organiczna, bardziej metalowa. Po wielu, wielu
przesłuchaniach, plasuje się w moim prywatnym rankingu płyt Dream
Theater tuż za podium.
Dla mnie bomba.
8,5/10
Piotr Spyra