CD1
1. A Nightmare to Remember
2. A Rite of Passage
3. Wither
4. The Shattered Fortress
5. The Best of Times
6. The Count of Tuscany
CD2
1. Stargazer
2. Tenement Funster/Flick of the Wrist/Lily of the Valley
3. Odyssey
4. Take Your Fingers From My Hair
5. Larks’ Tongues in Aspic, Part Two
6. To Tame a Land
CD3
wersje instrumentalne utworów z Black Clouds & Silver Linings
Rok Wydania: 2009
Wydawca: Roadrunner Records
Na początku, kiedy usłyszałem nowy album Dream Theater niesamowicie się
ucieszyłem. Od początku wydawał się bardziej melodyjny i przystępny.
Mniej było w nim wirtuozerii i nieprzystępnych dźwięków, więcej harmonii
i klimatu. W zasadzie doszedłem do wniosku, że jest to najlepsza płyta
zespołu od wielu lat.
Otwierający album A Nightmare to Remember posiada wszelkie znamiona
ciężkich utworów DT. Jest masywny riff, jest zakręcona pod sufit
klawiszowa solówka, i fajne melodie, skojarzenia z Dark Eternal Night
jak najbardziej na miejscu… to ta sama liga… Z tym, ze tutaj utwór jest
bardziej wielowątkowy.
Mroczne klawisze i szybkie rytmy rozpoczynające utwór przywodzą na myśl
raczej dokonania grup blackowych… W wykonaniu DT, jest to ciekawostka
warta uwagi…
Zwolnienie i melodia w okolicach 5 minuty chwyta za serce i przywodzi na
myśl pierwsze płyty Dream Theater… poza tym jest charakterystycznym
motywem, który zagnieżdża się słuchaczowi w umyśle… Ciekawe ilu z was po
wysłuchaniu tego motywu nie będzie sobie go podśpiewywało…
O ile konstrukcja utworów zapowiadała zupełnie coś innego – czyli
męczenie wielowątkowymi utworami do granic możliwości okazało się, że
kawałki są tu w zasadzie prostsze niż kiedykolwiek. Więcej jest tu
również nastrojowych dźwięków, a Wither można wręcz rozpatrywać w
kategorii ballady.
Na płycie nie zabrakło elementów, których w Dream Theater nie lubię –
mianowicie przesterowanych wokali. Przy tej okazji warto wspomnieć, że
sporo chórków i nieco leadów podłożył również Mike Portnoy… ale jest to
kolejny element do którego zespół zdołał nas przyzwyczaić.
Kilka razy zespół cytuje sam siebie, wpleciono zatem motywy jawnie,
zamykając usta wszystkim, którzy mogą oskarżyć grupę o autoplagiat.
Po kilku przesłuchaniach niestety niektóre motywy zaczęły mnie nużyć,
łapałem się na tym, że niektóre z nich chętnie bym przewinął, chodzi mi
tu głównie o zbyt długie budowanie nastroju w niektórych kompozycjach.
Mierzić zaczęły mnie partie skrzypiec z w Best of Times, a nawet
gitarowa melodia w Count of Tuscany gdzie Petrucci używa slida i bawi
się potencjometrem głośności, (która mogłaby być świetnym patentem gdyby
nie jego długość). Wydaje mi, się, że takie zbyt rozbudowane motywy
posiadają co najmniej trzy utwory na płycie… sprawiają, że popadam w
zniecierpliwienie, gdyż wiem, że w przypadku tego albumu czeka na mnie
wiele lepszych dźwięków i motywów
Sam album, funduje nam huśtawkę nastrojów, od euforii po
zniecierpliwienie. Dobre wrażenie utrzymuje fakt, że kompozycje startują
z kopyta, a zakończenie również jest porządne…
Tak czy inaczej mimo kilku momentów konsternacji, chętnie słucham Black
Clouds & Silver Linings… wydaje mi się nawet, że chętniej niż
poprzednich albumów.
Paradoksalnie, mimo że wystawię ocenę niższą niż w przypadku choćby
płyty poprzedniej… dalej twierdzę, że jest to jeden z najlepszych
albumów grupy od lat… w poprzednich jednak nawet jeśli pojawiały się
motywy, które drażniły czy wręcz nie podobały się, mniej było (lub nie
było wcale) nużących.
8,5/10
Osobną partię recenzji i jakby poza częścią podlegającą ocenie wspomnę o
wydaniu wzbogaconym o kolejne dwa krążki. Zapewne z powodu niezbyt
wygórowanej ceny tego wydawnictwa wielu z was zdecyduje się na zakup tej
wersji.
Oczywiście od jakiegoś czasu już wiadomo, że drugim dyskiem tego wydania
będzie krążek zawierający 6 coverów. Nawet wśród fanów Dream Theater
krążą rożne opinie odnośnie wykonywanych przez grupę coverów. Większość
niepochlebnych dotyczy wokaliz… w tym wypadku nie ma powodów do obaw
wersje studyjne są zarejestrowane z większą starannością niż seria
coverowych koncertów Dream Theater.
Nie będę nawet próbował ukrywać, że jako stary fan Maiden rozpocząłem
przesłuchanie tej płyty od kawałka ostatniego. Oprócz tego że utwór ów
został zagrany z polotem i powerem, ciekawym motywem jest pewna melodia,
która zabrzmiała nieco bardziej orientalnie niż w oryginale- bardzo
ciekawy zabieg.
Myślę, ze nie tylko ja jestem zwolennikiem grania, a nie odgrywania
(odtwarzania) coverów. Na uwagę zatem w utworze To Tame a Land zasługują
solówki…
Stargazer – to właściwie już standard – i zaskakujące jak utwór ten
pasuje do stylistyki Dreamów… niesamowicie wpasowały się tu klawisze…
Wokalnie – lepiej niż dobrze. Jest pazur i pasja!
Meedley utworów Queen nie zrobił na początku na mnie specjalnego
wrażenia, z prostego powodu – że za tymi konkretnymi utworami nie
przepadam w oryginałach… tak naprawdę, może właśnie dlatego wolę ich
słuchać w wykonaniu DT – wyjątkowo dobrze wychodzą tu typowo queenowskie
chórki, a ciężkie gitary wręcz zaskakują. Po wchłonięciu całego
kawałka… można dojść do wniosku, że jest to jeden z jaśniejszych punktów
płyty.
Instrumentalne zostawię sobie na koniec. Przejdę zatem do Take your
fingers from my hair z repertuaru Zebra. Miły akcent całej płyty, bowiem
najbardziej chyba rockowy utwór – najpierw wyciszony, osadzony na
gitarach akustycznych, podszyty delikatnymi klawiszami, by później
przyspieszyć do rockowej jazdy… Za to solówki oraz podkład do nich
zdecydowanie potrafią przyspieszyć puls – bardzo pozytywny akcent.
Instrumental Larks’ Tongues in Aspic, Part Two (King Crimson) to chyba
utwór, który najbardziej stylistycznie oscyluje w obszarach
zarezerwowanych dla Black Clouds & Silver Linings. Jest gitarowo i
klawiszowo, połamane rytmy i melodie… Są nawet klawisze imitujące smyki,
które ostatnio chyba nazbyt spodobały się Jordanowi…
Z kolei Oddysey (Dixie Dregs – pierwowzoru nie słyszałem), bardzo mile
łechce w stylu starszych płyt DT zakręcone klawisze, akustyczne gitarki –
tylko te smyki… jakieś za bardzo klawiszowe. Za to hammondy zaraz
przypominają mi Six deegrees… doskonale współbrzmi z nimi pogięty bas…
Zasadność udostępniania albumu z wersjami instrumentalnego, zapewne
przez wielu będzie podważana. Ja natomiast jako niespełniony (czytaj
podprysznicowy) wokalista, pewnie nie jeden raz zawyję do tych wersji 😉
Na koniec wspomnę, że konstrukcja wydania rozszerzonego pozostawia co
nieco do życzenia. Płyty są umieszczone w sztywnych koperach luźno
zainstalowanych w kartoniku… zachodzi więc obawa, że krążki pewnego dnia
spotkają się z podłogą…
Pomimo, że pomysł z takim wydaniem mi się nie podoba – dzięki muzyce na płytach zawartej nie zamieniłbym tej wersji na inną!
Piotr Spyra