DREAM THEATER – 2002 – Six Degrees of Inner Turbulence

Dream Theater - Six Degrees of Inner Turbulence

CD1
1. The Glass Prison (13:52)
I. Reflection
II. Restoration
III. Revelation
2. Blind Faith (10:21)
3. Misunderstood (9:34)
4. The Great Debate (13:43)
5. Disappear (6:46)
CD2
Six Degrees Of Inner Turbulence (42:04)
I Overture (6:49)
II About to Crash (5:51)
III War Inside My Head (2:08)
IV The Test That Stumped Them All (5:03)
V Goodnight Kiss (6:17)
VI Solitary Shell (5:47)
VII About to Crash (Reprise) (4:04)
VIII „Losing Time/Grand Finale (6:01)

Rok wydania: 2002
Wydawca: Elektra
http://www.dreamtheater.net


Czy pamiętacie takie albumy , których słucha się z wypiekami na twarzy od pierwszej do ostatniej minuty? Czy znacie takie płyty, które stworzone są z pasją i poświęceniem? Czy możecie wskazać wiele longplay’ów w historii szeroko pojętego progresywnego rocka i metalu , które mogą być uznane za epokowe? Ja mogę i nie mam najmniejszych wątpliwości , że „Six Degrees of Inner Turbulence” jest jednym z takich dzieł. Wydany prawie dekadę temu album nowojorczyków był ich szóstym w karierze. Nagrany bezpośrednio po wielkim koncept-albumie „Metropolis pt.2: Scenes from a Memory”, w czasach świetności ekipy z USA. No właśnie, ktoś mógłby się obruszyć, że owe złote lata przypadają na wcześniejsze, wielkie krążki „Images and Words” czy „Awake”, ale wydaje mi się, że grupa rozwinęła w pełni swoje skrzydła na SDOIT – kamieniu milowym w ich dyskografii. Jak dla mnie, Dream Theater dopiero wtedy zaczęli tworzyć w pełni przemyślaną, dojrzałą i świadomą muzykę. Dwupłytowy, najdłuższy jak dotąd zestaw progresywnego grania jak nigdy wylewa się spójnie z głośników odtwarzacza. Kojarzycie to uczucie, kiedy dźwięki wręcz płyną, a kolejne utwory nakładają się na siebie swobodnie? Tak jest w tym przypadku. Co ciekawe, to ich najbardziej zróżnicowana płyta w dorobku, a jednocześnie najbardziej logiczna i zwarta. Pierwszy krążek jest zdecydowanie bardziej intensywny od drugiego, czego dowodem jest otwierający „The Glass Prison” rozpoczynający się ociężale i przechodzący metamorfozę do samego końca. Mówiąc o złożonych numerach , warto wspomnieć także o „Blind Faith” czy „The Great Debate” , kawałkach bardzo progresywnych, rozwiniętych, w których kakofonia dźwięków zmienia się jak w kalejdoskopie. Pomiędzy tymi rozbudowanymi kompozycjami jest też trochę miejsca na wyciszenie, a „Misunderstood” to chyba najlepsza ballada od czasów pamiętnego „Another Day”. Na drugiej płycie znajdziemy ponad 50-minutową tytułową suitę, podzieloną na osiem utworów. Rozpoczyna ją monumentalny „Overture”, w którym potężne orkiestracje dumnie zapowiadają ciąg dalszy. „About to Crash”, bardzo skoczny i witalny numer – progresywna jazda w starym, dobrym stylu DT , przechodzący w rozgorączkowany „War Inside My Head” i nieco thrashowy „The Test That Stumped Them All”. Dalej mamy woltę w nieco inne rejony muzyczne, ballada „Goodnight Kiss” z lekko jazzującą gitarą oraz niemal folkowy „Solitary Shell”, gdzie partie fletu konkurują z gitarą akustyczną.
Reasumując, muzycy Dream Theater przy nagrywaniu „Six Degrees of Inner Turbulence” zawiesili sobie bardzo wysoko poprzeczkę, nagrali płytę z wysokiego C i aż trudno uwierzyć, że dziś są już tylko cieniem swojej własnej doskonałości z lat minionych. Rzecz jasna, kwestia gustu, nie będziemy się spierać czy ta lepsza, czy tamta. Jedno jest pewne, takich albumów nie nagrywa się często, prawdziwa muzyka płynąca prosto z serca musi mieć sprzyjające okoliczności żeby została prawidłowo uchwycona. Mam nadzieję na powtórkę z rozrywki, nawet bez wielkiego Mike’a Portnoy’a w składzie. Będzie ciężko, ale czy są rzeczy niemożliwe?

Jakub Szyja

Dodaj komentarz