1. 6:00
2. Caught In A Web
3. Innocence Faded
4. Erotomania
5. Voices
6. The Silent Man
7. The Mirror
8. Lie
9. Lifting Shadows Off A Dream
10. Scarred
11. Space-Dye Vest
Rok wydania: 1994
Wydwaca:EastWest
http;//www.dreamtheater.net
Ciężko jest pisać o zespole, który jeszcze dziesięć lat temu znaczył dla
mnie tak wiele, a którego obecnie słucham tylko z sentymentu, bądź żeby
udowodnić komuś jak bardzo się myli stawiając Dream Theater na czele
progresywno rockowego gatunku. Powiem szczerze, z roku na rok czuję się
coraz bardziej oszukany przez panów z NowegoYorku, a każdy nowo poznany
zespół klasyki lat 70-tych bądź 80-tych traktuję trochę w kategorii
„ciekawe czy DT z tego też zrzynał”.
Ba, dosłownie cytować z klasyki to nie grzech (oczywiście nie w takich
proporcjach) ale kopiować zespoły nu metalowe bądź (jak na ostatniej
płycie) norweski melodyjny (komercyjny) black metal to już gruba
przesada. Paradoksalnie za najbardziej „własną” płytę Dream Theater
uważam Falling Into Infinity z 1997 roku, gdzie mimo wygładzonego
brzmienia czuło się, że zespół próbuje odnaleźć własną tożsamość, że nie
wystarcza mu dodawanie ekwilibrystycznych popisów klawiszowo –
gitarowo- perkusyjnych do kanonu muzycznych gigantów i podpisywanie tego
własną parafką. Zawsze zastanawiało mnie, czemu mimo ogólnego zachwytu
main streamowych mediów, prawdziwi fachowcy stawiają im „tróję”,
przecież oni byli tacy wspaniali… Teraz po dogłębnym poznaniu
dyskografii tych „wielkich” zespołów i ciągłym badaniu światka tych
trochę mniejszych, dochodzę do konkluzji, że Dream Theater to jedno
wielkie oszustwo. To tak jakby narysować w Corelu jeden z wielkich
obrazów mistrza Rembrandta, wydrukować w takich samych proporcjach i
powiesić na ścianie w ramie ze złota. Złoto to w tym wypadku
umiejętności panów z NY, ale bez tej ramy jest to jedynie kalka bez
wartości. Ktoś powie: „kim jesteś, żeby ich tak krytykować?”.
Otóż do momentu wydania Train of Though dałbym sobie rękę uciąć, za
każdy dźwięk na każdej z ich płyt, który notabene znałem na pamięć, gdyż
katowałem się nimi dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w
tygodniu, znałem każdą nutę, każde słowo… No dobra, trochę przesadziłem z
tym żalem, bo gdyby nie oni nie zaczęła by się moja przygoda z art.
rockiem, największym kompendium muzycznym na świecie. Wcześniej pisałem o
Falling into infinity, jako o tej najoryginalniejszej, ale chciałbym
skupić się na innym dziele amerykanów, mianowicie „Awake”.
„Awake” jest pierwszą płytą Dream Theater, z którą miałem styczność.
Zachwyciła mnie od pierwszych dźwięków, przede wszystkim bajkową
atmosferą i bardzo innym podejściem do tematyki metalowej. Do tej pory
liczył się dla mnie przede wszystkim Slayer… Było to coś innego, czułem
się jakbym obcował z czymś naprawdę ambitnym, z czymś wielkim. Kawałki
krótsze były wspaniałe, dłuższe wzruszały do łez a „Man beside itself”
po prostu wgniatał w ziemię emocjami, tekstem, popisami
instrumentalnymi… Do dzisiaj solo Petrucciego w „Voices” uważam za jedno
z najlepszych w ogóle. Oczywiście to było kilkanaście lat temu, bo jak
ktoś kiedyś fajnie powiedział: „dorośli mają poważniejsze zabawki”.
Obecnie prawie w każdym kawałku odnajduję nawiązanie do jakiegoś
większego bądź mniejszego zespołu. Weźmy choćby: Innocent Faded , niby
wszystko super, piękny refren, cudowna atmosfera, ale już w środku
słyszymy prawie dosłowny cytat z „Red Barchetta” zespołu Rush
(najśmieszniejsze, że cytat z Rush odnajdziemy także w „The Mirror”, a
co jeszcze śmieszniejsze, również z płyty Moving Picture – The Camera
Eye) „ Mirror” i następujący po nim „Lie” są także ogromnymi hołdami
dla tego co w tamtych czasach robił zespół Pantera. „Lifting Shadows…”,
kolejna perełka, kolejne cytaty tym razem z U2… Najdłuższy na płycie
„Scarred” jest kawałkiem, który obecnie uważam za najlepszy z tego
albumu, a to dlatego, że oparty jest przede wszystkim na zmianach
dynamiki i gitarowo klawiszowych popisach panów Pettruciego i Moore’a,
czyli na tym bez czego DT na pewno nie byłby w tym miejscu gdzie jest
teraz. Kawałek nawet teraz zostawia u mnie bardzo pozytywne wrażenie,
gdyż ciężko do czegokolwiek go porównać a dosłownych cytatów tutaj po
prostu nie ma, a jeżeli są, to tylko jako tło do prowadzących partii. 3
częściowa suita „Man beside itself” nadal może robić wrażenie (głownie
za sprawą przepięknego „Voices”) Pozostałe numery to większe bądź
mniejsze nawiązywanie do klasyków gatunku i zespołów będących wtedy „na
topie”. Nie mówię, że „Awake” jest złym albumem, wprost przeciwnie płyta
jest bardzo fajna ale lepiej nie rozkładać jej na czynniki pierwsze, bo
można się trochę rozczarować.
Bardzo ważnym aspektem „Awake” jest to, że płyta nie nudzi. Każdy
kawałek jest na swoim miejscu co powoduje, że można słuchać jej kilka
razy pod rząd i nie zasnąć w fotelu. Warstwa instrumentalna jak zwykle
na ekstremalnie wysokim poziomie i gdyby DT było zespołem typowo
studyjnym pewnie nie tylko ja miałbym wątpliwości, czy za tymi popisami
nie stoją czasami maszyny.
Ostatnia kwestia dotycząca tego albumu to brzmienie, lub jak kto woli
produkcja. Do dnia dzisiejszego nie spotkałem zespołu, który miałby tak
„świeże” brzmienie jak Dream Theater na płycie „Awake”. Wszystko
począwszy od idealnie wyselekcjonowanego basu, wspaniałej gitary
Petrucciego, najlepiej w karierze wkomponowanego wokalu Labrie, mocno
„Rushowego” werbla Portnoya aż po nadające niepowtarzalnego klimatu
klawisze Moore’a jest tutaj wspaniałe i zasługuje na jak najwyższe
uznane. Miks całości jest po prostu genialny i niepowtarzalny. Za samo
brzmienie należała by „Awake” ocena 10/10
Podsumowując płyta „Awake” jest najlepszym i przede wszystkim
najlepiej brzmiącym krążkiem Dream Theater. Pomimo dosłownych cytatów
czuć, że na tym etapie kariery zespół jeszcze starał się odnaleźć własną
tożsamość (czego zaprzestał wraz z wydaniem Metropolis part 2)
posuwając swoją twórczość w cięższe rejony i stając się propozycją dla
większej rzeszy fanów muzyki rockowej. Pomimo genialnego brzmienia i
tego, że ta płyta była „na początku” nie potrafię wystawić jej wyższej
oceny jak 7/10, głównie przez to co pisałem na
początku. Dla kogoś, kto chce zacząć przygodę z progresywną muzyką – pozycja obowiązkowa. Dla fanów art. rocka – ciekawostka.
7/10
Paweł Swiniarski