1. Pull Me Under (8:14)
2. Another Day (4:23)
3. Take The Time (8:21)
4. Surrounded (5:30)
5. Metropolis – Pt. I „The Miracle And The Sleeper” (9:32)
6. Under A Glass Moon (7:03)
7. Wait For Sleep (2:31)
8. Learning To Live (11:30)
Rok wydania: 1992
Wydawca: Atco / Atlantic
http://www.dreamtheater.net
Drugi album zespołu Dream Theater był czymś niezwykle przełomowym, o ile
całkiem przyjemna pierwsza płyta ukazywała nam wyraźny brak
sprecyzowanego pomysłu na tworzenie dalszej muzyki to już jej
następczyni zdefiniowała styl zespołu na długie lata. Przełom ten nie
jest przypadkiem, Images And Words to najbardziej przebojowa i moim
zdaniem najlepsza pozycja w dyskografii Dream Theater. Do zespołu
doszedł niesamowity wokalista James Labrie – właściwy człowiek na
właściwym miejscu. Instrumentarium porywające, każdy z muzyków
wypracował tutaj swój unikalny i rozpoznawalny styl, który
zidentyfikować potrafi już chyba każdy fan progresywnego metalu na
świecie.
Już pierwszy utwór Pull Me Under zachwyca, być może jest to największy
hit w dyskografii zespołu, ale czy możemy mówić o stricte hicie, gdy
trwa on 8 minut? Pull Me Under porywa od początku do końca, frapujący
wstęp, ciężki riff i te niesamowite bębny. Wpada w ucho i nie pozwala z
niego wyjść jeszcze na długo. Pierwszy numer kończy się dość dziwnie,
przerwany w kulminacyjnym momencie, przechodzi w balladę Another Day,
przy takim numerze nie sposób nie poczuć uniesienia, partia saksofonu
dodaje temu utworowi dojrzałości, a gitara Petrucciego zabiera nas
myślami daleko poza miejsce, w którym akurat słuchamy tej niezwykłej
muzyki. James Labrie swym śpiewem tworzy niezwykły klimat i jeszcze na
końcu to saksofonowe solo, geniusz w czystej postaci. Take The Time to
typowy przykład stylu Dream Theater – połamane rytmy perkusji, dużo
zmian tempa i te górki wokalne po których ciarki po plecach przechodzą.
Po tej dawce mocy i progresywnej muzyki w czystej postaci dostajemy
znowu łagodną gitarę w utworze Surrounded, nie jest to jednak ballada.
Delikatna melodia klawiszy Kevina Moora przechodzi w luzacką grę Miker’a
Portnoya, Labrie się dołącza i właściwie już leżymy na podłodze. W
miarę rozkręcania się numer dostarcza nam coraz większego uczucia
podniecenia, solówka Petrucciego to czysty diament, ten sam człowiek
wprowadza niesamowity, luzacki riff. Słowo luzacki pojawiło się już 2
razy, a teraz właściwie już 3, ale ten numer właśnie taki jest, inny niż
reszta, pokazuje nam, że Dream Theater mają w sobie młodzieńczą radość i
właśnie ten… luz. Utwór numer 5 rozpoczyna się tajemniczymi
„grzechotami”, chyba zabawa się skończyła, wchodzi mocny riff, tak
zaczyna się utwór Metropolis Part I, numer który jest zalążkiem wydanego
7 lat później koncept albumu Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory.
Rozpoznawalny styl Dream Theater wypracowany na tej płycie również w tym
numerze nam towarzyszy, zresztą tak już jest do samego końca albumu.
Kulminacyjnym momentem tego numeru jest jego instrumentalna część, to
już jest sama esencja – szalona gitara, połamane rytmy perkusyjne,
niebanalny bas a potem zwariowana solówka klawiszowa, te kilka minut to
moim zdaniem opus magnum zespołu Dream Theater, udało się im to osiągnąć
już na drugiej płycie, co w muzyce progresywnej nie jest regułą. Gdy
wchodzi James Labrie lekko podnoszę się z fotela próbując dojść do
siebie po tym, co miało miejsce przed chwilą, od pierwszej chwili gdy
usłyszałem ten instrumentalny popis w Metropolis pokochałem Dream
Theater. Ledwie zbieramy swoje myśli po takiej dawce geniuszu a już
panowie zachwycają nas niezwykle malowniczym Under A Glass Moon,
słuchanie tego kawałka po takim dziele jakim jest Metropolis Part I może
nieco utrudnić nam jego odbiór, nie jest to już utwór tak wybitny jak
reszta na czele z jego poprzednikiem, jednak wcale nie obniża on
wartości albumu, nie schodzi on poniżej pewnego bardzo dobrego poziomu i
naturalnie wszystkie charakterystyczne cechy za które kochamy Dream
Theater możemy tu znaleźć. Wyróżnić można ciężki ciekawy riff i
wpadający w ucho refren. Kolejny numer zaczyna się przepiękną partią
klawiszy połączoną z delikatnym śpiewem. Wait For A Sleep doskonale
dopełnia album, po raz kolejny nachodzą nas refleksje, tekst niezwykle
przejmujący. Zarówno słowa jak i muzyka są autorstwa klawiszowca Kevina
Moora. Ostatni i zarazem najdłuższy utwór na płycie Learning To Live
jest bardzo nierówny, elementy wręcz genialne przechodzą w miałkie i
przeciętne fragmenty, jednak sumując numer ten wychodzi na plus. Bardzo
rozbudowany, dużo zmian tempa, popisy poszczególnych członków
niesamowite, może powinien trwać nieco krócej, ale nie szukajmy dziury w
całym.
Kwintetowi z USA udało się nagrać album niemalże idealny, a do tego
ideału zabrakło naprawdę niewiele. Do takiego poziomu nie udało się im
już nigdy dobić, mimo iż ich pozostałe albumy w większości prezentowały
świetny styl, a to tylko potwierdza wielkość Images And Words. Możemy tu
znaleźć wszystko, co kochamy w muzyce rockowej i metalowej, a
szczególnie ich progresywnych odmianach. Popisy instrumentalne, wybitny
wokal, luz, różnorodność, moc i werwę. Jest to rzecz wybitna, do której
zawsze chce się wracać, oceną nie może być inna.
10/10
Piotr Bargieł