DREAM MAP – 2021 – The Other Side

dream map

1.Black Horizon
2.Spark Of Hope
3.Avalon
4.Escape From Darkness
5.Memories
6.The Prophecy
7.Wanderer
8.Golden Light
9.Sirens Call
10.Withcraft
11.River Of Death
12.Eternity
13.The Other Side

Rok Wydawnia: 2021
Wydawca: DM Records
http://www.dreammapmusic.com


Jednym z moich ulubionych albumów z nurtu symfonicznego metalu jest płyta grupy Nightwish „Once”. I o ile ten album jest w pełni skończony, spełniony i każda nuta zawarta w tej muzyce jest niezbędna, o tyle czasami zastanawiam się, jak mogłaby brzmieć kontynuacja tej opowieści będąca swoistym „Once part II”. I nie mówię tu o jakiejś kopii, bo po niebywałym sukcesie tej płyty powstało wiele zespołów, które okazały się marną imitacją Nightwish. Mam raczej na myśli coś na kształt młodszego rodzeństwa, lustrzanego odbicia tej płyty, będącego z jednej strony czymś podobnym brzmieniowo, a jednak czymś zupełnie innym. I oto całkiem niedawno z pomocą przyszedł mi węgiersko-holenderski duet zwący się Dream Map. Projekt ten został powołany do życia w roku 2019, a z końcem maja 2021 ukazał się jego pełnowymiarowy debiut w postaci albumu „The other side”. Za wszelkie instrumenty, czyli klawisze, gitary, bas, perkusję, a nawet orkiestracje odpowiada kompozytor Norbert Gobor. Za śpiew oraz liryki odpowiedzialna jest natomiast obdarzona niezwykle dojrzałym głosem Vivian Franken. Choć Norbert jest już doświadczonym muzykiem, duet dopiero zaczyna swą magiczną podróż. Posłuchajmy więc „Innej strony”.

Krążek zawiera trzynaście kompozycji, a otwiera go „Black horizon”. Rozpoczynamy od chórów i bardzo fajnej partii orkiestry. Wspomagają ją perkusja i kilka chwil później gitara. Jestem bardzo ciekaw jak brzmi głos Vivian – czy będzie tylko „podróbką” Tarji? Otóż nie. Nie ma w niej nic Tarjowego, nie ma aż takich możliwości wokalnych, ale za to dziewczyna jest w pełni świadoma swego głosu i miejscami fajnie pokrzykuje. Muzycznie bardzo przypomina to natomiast stary dobry Nightwish – ma niemal identyczne brzmienie gitary i basu. Mamy tu także fajne zmiany tempa i odpowiednie podkreślenie momentów refrenu. Pompatycznie brzmią tu chóry. Co ciekawe nie daje się poznać, że na wszystkich instrumentach gra jedna osoba. Niezły otwieracz.

Dwójka to „Spark of hope”. Odpalamy gitarowy riff, by na moment zanurzyć się w niemal bondowski motyw śpiewany przez chór. Kapitalnie brzmi tu nightwishowska gitara połączona z ciekawymi klawiszami. Ten numer stanowi dowód, że symfoniczny metal nie musi być wcale przekrzykującą wszystkich pseudosopranem panienką, ale może fajnie, dość nisko i lekko śpiewać. Wokalistka doskonale potrafi modulować swym głosem, by osiągnąć zamierzony efekt. Sama kompozycja niezła, posiadający chwytliwe nuty pomagające kiwać się do rytmu.

Czas na trójkę, a jest nią singlowy „Avalon”. Zaczynamy od świetnego patentu z tykającym zegarem, który tyka przez cały numer skacząc po kanałach. Vivian ma tutaj ciekawie zdublowany wokal, przez co fajnie się jej słucha. Śpiewa nisko, nie próbując niepotrzebnie zmieniać barwy. Zamiast tego podaje przyprawiającą o ciarki „wiedźmowatą” melorecytację. Jest także delikatna wstawka chórów, i to przeszywające „tik-tak” na końcu. Jest w tej kompozycji coś tak lekkiego, świeżego i wpadającego w ucho, że numer może stać się metalowym hiciorem.

„Escape from darkness” to z początku fajna gra smyczków i znów genialna orkiestracja. Ale to co dzieje się w zwrotce, to jest klasa sama w sobie. Kojarzą mi się tu nuty z filmów Tima Burtona, „krzywego” cyrku w stylu wiktoriańskim. A wszystko to perfekcyjnie zaśpiewane, z naprawdę świetną dykcją, artykulacją i akcentowaniem. Warto wsłuchać się, jak kapitalnie gra orkiestra w tle; zresztą w tym numerze dzieje się tyle, że właściwie ciężko skupić się na jednym instrumencie. Za chwilkę wpadają w ucho jakieś śmiechy, by przyłożyć metalowym riffem zagranym na gitarze i smyczkach, a w tle podśpiewuje, ot, tak sobie, chór. Zdecydowanie najlepszy kawałek jak na razie.

Czas na chwilę odpoczynku w postaci balladki pod tytułem „Memories”. Z początku gitara akustyczna i klasyczna, a całość ozdabiają delikatne klawisze. Znalazło się także miejsce na partie smyczków. Całkiem zwiewnie to wygląda. Oprócz dość miłego dla ucha śpiewu oczarowuje nas krótki popis gry na skrzypcach i delikatnie chórki. Ot, taka sobie piosneczka, która mogłaby spokojnie przygrywać w jakimś porannym programie w radiu.

Szóstka na płycie to „The prophecy”. Początkowe klawisze kojarzą mi się trochę z „Right now” Van Halen, a chóry z „Powrotu do wnętrza ziemi” Ricka Wakemana („Buried alive”). Potem niestety jest troszkę nijako. Zupełnie nie przekonuje mnie ta kompozycja. Nie wiem czy za sprawą kopiowania nightwishowkich riffów, czy po prostu słabego refrenu. Czegoś tu jest za dużo. No nic, trzeba przejść do kolejnego numeru.

Jest nim „Wanderer”. I pierwsze sekundy mi podpowiadają, że wracamy do formy i że będzie cudownie. Co prawda gitara jest jakby wyjęta wprost z „Nemo”, ale podoba mi się tutaj linia melodyczna zarówno wokalu, jak i orkiestry. Bardzo mądrym posunięciem jest tu zwolnienie tempa po to, by uderzyć z całą mocą tą niesamowitą melodyjnością. Ten numer jest idealnym przykładem na to, że „Once” stanowiło mocne źródło inspiracji. Ale taka inspiracja mi się podoba i nie mam jej absolutnie Dream Map za złe. W tej kompozycji mamy jeszcze krótką próbkę umiejętności gitarowych Norberta i lecimy na drugą część albumu.

A otwiera ją „Golden light”. Duet znów proponuje chwilkę wytchnienia za sprawą melancholijnej gitary, pianina i śpiewu. Niestety i tym razem balladka zupełnie mnie nie przekonuje. Jest tu co prawda chwila mocniejszego grania, ale wydaje mi się, że tego typu kompozycje nie są najmocniejszą stroną duetu.

Na szczęście kolejna kompozycja – będącą siostrą „The siren” – wynagradza słabsze momenty. „Sirens call” zaczyna się od cudownej urody śpiewu Vivian. Leciutka arabeska zakończona fajnym „haczykiem”. A potem jest już to, co polubiłem w tym duecie: świetny bas, orkiestracje i ten „syreni” klimat. I, co ciekawe, wokalistka zupełnie nie kopiuje tu Tarji. Ozdobniki oczywiście są, lecz zupełnie inne i równie piękne. Ależ za to therionowo się robi się refrenie. Swego czasu pewien Arjen odkrył młodą dziewczynę o nazwisku Jansen. Nie zdziwię się, jeśli w niedalekim czasie do grona Ayreonowych wokalistek dołączy Vivian, ponieważ ma niesamowicie magiczny głos. Dopiero tutaj słychać, jak doskonale potrafi ona śpiewać. Przecudnej urody ta kompozycja, choć tak bardzo podobna do innej…

Początkowy riff „Witchcraft” kojarzy mi się trochę z Therionem, który wziął na warsztat kompozycję „Evangelium” czeskiej Trzynastki. Ależ genialnie znów wypada tutaj ta dziewczyna za mikrofonem. Ależ ona ma w sobie siły. Jest porządnie rockowa, ze świetną barwą. Znów widzę szyderczą czarownicę, która nabija się z ludzi, by ich zjeść… I ten przeszywający, groźny śmiech w tle. A całość dopełnia znów genialna orkiestracja, z kapitalną partią chórków. Po raz kolejny trudno mi uwierzyć, że za całość muzyki i instrumenty odpowiada jeden człowiek. Ależ on ma bogatą muzyczną fantazję. Dowodem jest choćby właśnie ta kompozycja.

Kolejną zaś jest „River of death”. Zaczynamy jeszcze raz niemal therionowo (który wydaje się być jedną z kilku inspiracji Norberta): świetne klawisze, organy, smyczki, a potem wgniatający w fotel riff połączony z instrumentami dmuchanymi. A potem jest jeszcze lepiej. Powtórzę się, ale niesamowity ma dziewczyna głos, który podbity fajnymi klawiszami i basem powoduje ciary na plecach. A to co się dzieje w refrenie brzmi jak dzieło starych metalowych wyjadaczy. A to jest dopiero debiut. Całość spina muzyka jak z horroru – świszczące smyczki, gitara i ten bulgoczący bas jak u Marka Hietali. Nie zabrakło także wokaliz Franken i na moment robi się wręcz wściekle i power metalowo. Uff…

Niestety powoli kończy się spacer po drugiej stronie lustra. Zostały dwie kompozycje. Pierwsza z nich to „Eternity”. Za sprawą pianina i przepięknych wiolonczel jest niezwykle nastrojowo. Polecam wsłuchać się w to tło, bo przepięknie gra tam fortepian wraz z klarnetem. Później jest równie ciekawie, bowiem mamy tutaj fajne bębny. Jest to trzeci kawałek z serii tych wolniejszych i muszę przyznać, że ta próba się wreszcie udała. Słychać, że jest to numer na pożegnanie, mimo, że na liczniku jeszcze ponad piętnaście minut muzyki. Ale i bez tego jest doskonale. Ależ piękny klimat wyczarował tutaj duet, i to zarówno do strony wokalnej, jak i kompozycyjnej.

Ostatnią kompozycją jest numer tytułowy. ”The other side” to ponad piętnaście minut muzyki wieńczącej ów album. Jeszcze raz kłaniamy się nisko Nightwish. Tym razem słychać lekkie inspiracje Floor Jansen i znów dzieje się tutaj bardzo dużo. I, co ważne, dzieje się wiele dobrego. Jest pompatycznie, symfonicznie metalowo, ale i wszystko odpowiednio wyważone. Niech sobie ta metalowo suita płynie – jest tu tyle smaczków, że nie będę zdradzał wszystkich. Każdy znajdzie zapewne coś, co sprawi mu przyjemność.

Zawsze z dużą rezerwą podchodzę do debiutów, a tym bardziej do płyt z gatunku symfoniczno-metalowych. „The other side” porwał mnie jednak bez reszty. Nie wiem, czy to zasługa pronightwishowej stylistyki, czy po prostu są na nim bardzo dobre kompozycje. Co ważne dla mnie: dziewczyna za mikrofonem zna możliwości swego głosu i nie wspina się tam, gdzie nie może sięgnąć. W zamian zaś potrafi zejść bardzo nisko lub pokazać odpowiednią siłę. Z przyjemnością się tego słucha.

8/10

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz