1 Scars & Stripes
2 Dive
3 The Freakshow
4 Lady Misfits
5 Clan Of Bats
6 Shooting Gun
7 Nose White
8 Balls To The Wall
9 Again
10 Soulmate
Rok wydania: 2017
Wydawca: Dooweet
Bywa tak, że muzyka ma pewien posmak który sprawia że trudno ją
sklasyfikować. Na potrzeby promocyjne używa się wówczas ogólników, które
mają przedstawić wykonawcę jako przedstawiciela gatunku i wynieść wręcz
do rangi mainstreamowej. Tymczasem DOPE OUT uprawiają hard rocka który
był charakterystyczny dla pierwszej połowy lat 90-tych. Niżej
zestrojonego… już nie pudlowatego ale jeszcze nie stonerowego, a nawet
dla upartego nutkę grunge’u można tu wyłapać, czy punkowe zacięcie.
Zespół wpisuje się w moim rankingu stylistycznym idealnie między późny
SKID ROW, METALLIKĄ z czasu „Reload” a powiedzmy… MOTORHEAD.
Płyta brzmi porządnie, organicznie ale i nowocześnie. Na brzmienie wpływ
ma soczysta sekcja i wyraźna choć pozornie niechlujnie zestrojona
gitara rytmiczna. Wokalnie królują wyższe hardrockowe partie ale i masa
wykrzyczanych fraz, na typowo hard rockową modłę. Całości słucha się
bardziej niż dobrze. Ale „Scars & Stripes” to nie tylko jazda bez
trzymanki, ale członkowie ekipy pokazują również kunszt muzyczny. Nie
poskąpiono motywów w których instrumentaliści mogą pokazać się w
partiach niemal solowych. Gitarowo jest urodzajnie, tak jeśli chodzi o
fajne riffy jak i okraszanie utworów solówkami. Większość refrenów
utworów jesteśmy w stanie powtórzyć przy drugim przesłuchaniu posilając
się li tylko tracklistą. Do ulubionych zaliczę „The Freakshow” z
kapitalnymi partiami basu. Z kolei kawałek który najmniej przypadł mi do
gustu to „Nose White”, gdzie powodem jest nieciekawie dobrana partia
linia melodyczna riff. Na pudlowatą modłę, płytę wieńczy kawałek
akustyczny, wobec którego mam w sumie mieszane uczucia, bo zaczyna się
fajnymi zwrotkami ale zwraca uwagę dość dziwnym refrenem.
Już poprzedni album Francuzów był fajny. Ten jest nawet bardziej
porywający. Może i doświadczycie deja vu w kilku momentach, ale na pewno
nie wyłączycie tej płyty przed końcem jej przebiegu. Krążek właściwie
trzyma poziom, ale to brak zdecydowanie wyróżniających się utworów
sprawia, że lubi schować się w tło. Przy utrzymaniu jednostajnego
poziomu energetycznego, jakkolwiek by nie był wysoki, z biegiem czasu
grozi nam stagnacja. Na szczęście kiedy zaczynają po głowie krążyć takie
myśli, płyta kończy się z czasem trwania 40 minut.
7,5/10
Piotr Spyra